sobota, 29 września 2012

O śmierci sprawiedliwego

Sprawiedliwy to ten, który wypełnia wolę Boga. Pierwszy papież pisze:
"A jeśli sprawiedliwy z trudnością dostąpi zbawienia, to bezbożny i grzesznik gdzież się znajdą?"
1P 4:18 
Św. Jan Vianney, patron proboszczów wygłosił kazanie "O śmierci sprawiedliwego", które przytaczam.


„Droga przed oblicznością Pańską śmierć świętych jego" (Ps 115,15).


Dla niepokutującego grzesznika śmierć jest straszną i złowrogą, bo odrywa go od uciech i rozkoszy ziemskich. Przygnieciony cierpieniem fizycznym, widzi sprawiedliwego Sędziego, widzi piekło, które go za chwilę pochłonie. W tej okropnej chwili opuszczają go wszystkie stworzenia, a nawet i sam Bóg. Przeciwnie, sprawiedliwy umiera z weselem i pociechą, bo żył według zasad Ewangelii, naśladował Jezusa Chrystusa i oddawał się pokucie. Dla sprawiedliwego śmierć jest końcem wszelkiego złego, końcem smutków, pokus i nieszczęść, a początkiem szczęścia, bramą do życia, spoczynku i szczęśliwości wiecznej. Wszyscy ludzie, nawet najgorsi, pragną błogiej i szczęśliwej śmierci. Czemu jednak tak mało z nich używa środków wiodących do tego celu? Bo są zaślepieni. Pragnę więc gorąco zachęcić was, byście odmienili życie i należycie przygotowali się na tę rozstrzygającą chwilę. W tym celu wykażę wam korzyści, wynikające z dobrej śmierci i wymienię środki, jakich należy użyć, by godnie przygotować się na ostatnią chwilę.

Gdybyśmy mogli umierać dwa razy, moglibyśmy ryzykować i narazić się na niebezpieczeństwo po raz pierwszy. Ponieważ jednak człowiek raz umiera: „Postanowiono ludziom raz umrzeć, a potem sąd!" (Hbr 9,27) - dlatego nie można czynić żadnych prób. Gdzie drzewo upadnie, tam pozostaje. Od śmierci zależy nasza wieczność. Jeżeli człowiek w godzinie śmierci znajduje się w grzechu ciężkim, jego biedna dusza wpadnie do piekła; gdy będzie w stanie łaski, wzniesie się ku niebu. O szczęśliwa drogo, która wiedziesz nas do szczęścia i dóbr nieskończonych! Choćbyśmy mieli zdążać do nieba przez ognie czyśćcowe, będzie to dla nas wielkim szczęściem.

Śmierć bywa podobna do życia. Gdy żyjemy jak dobrzy chrześcijanie, umrzemy również szczęśliwie i połączymy się na zawsze z Bogiem.

A przeciwnie, idąc za namiętnościami, goniąc za rozkoszami grzesznymi, niezawodnie zakończymy żywot nieszczęśliwie. Nie zapominajmy nigdy o tej prawdzie, która nawróciła tylu grzeszników: „Jeśli upadnie drzewo na południe albo na północ, na którymkolwiek miejscu upadnie, tam będzie" (Ekli 11,3). Od nas zależy, czy nasza śmierć będzie szczęśliwą, piękną i spokojną. Św. Hieronimowi powiedzieli przyjaciele, że już nadchodzi jego śmierć. Zebrał wówczas ostatnie siły i zawołał: „O błoga i dobra nowino! O śmierci, przybywaj szybko, bo już dawno tęsknię za tobą! Przybywaj, a wyrwij mnie z nędz tego świata i połącz mnie ze Zbawicielem!".

Zwracając się do otaczających, dodał te słowa: „Przyjaciele moi, kto chce mieć śmierć słodką i spokojną, niech chodzi drogą, którą wytyczył nam Jezus Chrystus, a niech umartwia się ustawicznie". Istotnie, dopiero w godzinie śmierci otrzymuje chrześcijanin nagrodę za wszystko, co dobrego w życiu uczynił; w tej ostatniej chwili otwiera mu się z uśmiechem niebo i daje zakosztować słodyczy prawdziwych dóbr. Św. Franciszek Salezy, wizytując diecezję, odwiedza chorego, poczciwego wieśniaka, który gorąco pragnął otrzymać przed śmiercią błogosławieństwo biskupie. Ucieszył się chłopek, kiedy zobaczył u łoża swego biskupa i poprosił go o spowiedź. Otrzymawszy rozgrzeszenie, zapytał świętego prałata: „Księże biskupie, czy zaraz umrę?". Sądził początkowo Franciszek Salezy, że chory lęka się śmierci. Dlatego mówił doń oględnie, że od Boga zależy nasze życie i śmierć, że w Bogu należy położyć ufność, że nieraz otrzymywali zdrowie ludzie dużo niebezpieczniej chorzy. „Ale, księże biskupie, co sądzisz o moim stanie?" „Synu, na to lepiej mógłby ci odpowiedzieć lekarz; twa dusza znajduje się w łasce Bożej i może w innym czasie nie byłbyś tak dobrze przygotowany na śmierć, jak jesteś obecnie. Oddaj się więc całkowicie na Opatrzność miłosiernego Boga; niech się z tobą wszystko dzieje według Jego najświętszej woli". - „Księże biskupie, odpowiada wieśniak, nie dlatego się pytam, że obawiam się śmierci, ale boję się żyć dłużej na świecie". Święty zdziwił się, słysząc takie słowa, i nie wiedział, co je spowodowało, czy wielka cnota, czy głęboki smutek i dlatego zapytał, skąd pochodzi ta niechęć do życia. „Ach, księże biskupie, zawołał chory, świat jest dla mnie niczym! Nie rozumiem, jak można się przywiązywać do życia. Gdyby to nie było przeciwne woli Bożej, już by mnie dawno nie było między żyjącymi". „Czy ubóstwo lub cierpienie wywołało w tobie te uczucia?" „Nie, swobodnie i wesoło przeżyłem siedemdziesiąt lat i nie zaznałem wcale ubóstwa". „Ale może masz przykrości ze strony żony lub dzieci?" „Nie sprawili mi nigdy najmniejszego smutku, owszem starali się uczynić mi życie miłym; i może jedynie ich najwięcej żałowałbym, opuszczając świat". „Dlaczego więc pragniesz tak gorąco śmierci?" „Bo nasłuchałem się cudownych rzeczy o rozkoszach rajskich i dlatego świat mi się wydaje ciasnym i ciemnym więzieniem". Wieśniak mówił z obfitości serca i wypowiedział tak wzniosłe i piękne rzeczy o niebie, że biskup nie mógł wyjść z podziwu, prowadząc tę rozmowę. Czuł się ożywiony i podniesiony na duchu i nauczył się gardzić rzeczami stworzonymi i tęsknić za niebem.

Czy nie słusznie powiedziałem, że dla dobrego chrześcijanina śmierć jest słodką i pocieszającą? Ona odrywa go od nędz doczesnych i wprowadza w posiadanie dóbr wiecznych. Jak można tak bardzo przywiązywać się do marnego życia! W kilku słowach i dosadnie kreśli Hiob, czym jest to życie: „Człowiek urodzony z niewiasty, żyjąc przez czas krótki, napełniony bywa mnóstwem nędz. Który wychodzi jako kwiat i skruszony bywa, a ucieka jako dzień i nigdy nie trwa w tym stanie" (Hi 14, 1-2). Żadne zwierzę nie doznaje na ziemi tyle udręczeń, co człowiek. Ciało jego od stóp aż do głowy podlega najrozmaitszym chorobom. Ogarnia go ciągła trwoga i bojaźń przed nieszczęściami, które może nigdy nie przyjdą. Śmierć zaś oswobadza nas z tych wszystkich kłopotów[1]. Święty Paweł w liście do Żydów powiada: „Nie mamy tu miasta trwającego, ale przyszłego szukamy" (Hbr 13,14). Jaka radość napełnia serce człowieka, który długie lata spędził na wygnaniu, w niewoli, kiedy mu zwiastują, że skończyło się już jego tułactwo, że może wrócić do ojczyzny i oglądać swych krewnych i przyjaciół! Takie samo szczęście spotyka duszę miłującą Boga, tęskniącą za niebem, kiedy opuszcza ziemię i idzie w górne krainy między świętych, którzy są jej prawdziwymi krewnymi i przyjaciółmi. Nic więc dziwnego, że sprawiedliwy wzdycha gorąco za tą błogosławioną chwilą.

Śmierć dla człowieka dobrego jest tym, czym dla spracowanego robotnika sen pokrzepiający po trudach i fatygach dnia. Uwalnia go bowiem z więzienia ciała, jak mówił św. Paweł: „Nieszczęsny ja człowiek, kto mnie wybawi od ciała tej śmierci?" (Rz 7, 24). Święty król Dawid odzywa się do Boga: „Wywiedź z ciemnicy duszę moją ku wyznawaniu Imieniu Twemu: na mnie czekają sprawiedliwi, aż mnie nagrodzisz. Kto mi da skrzydła jako gołębicy, a będę latał i odpoczywał?" (Ps 141, 8; 54, 7). Zaś Oblubienica w Pieśni nad pieśniami woła: „Poprzysięgam was córki jerozolimskie, jeśli najdziecie miłego mego, abyście mu oznajmiły, iż mdleję od miłości" (Pnp 5, 8). Nasza biedna dusza znajduje się w ciele jak diament w kałuży błota. O błogosławiona śmierci, która nas wyrywasz z tych nędz!... Św. Grzegorz opowiada, że pewien ubogi człowiek Prenestes, sparaliżowany od dłuższego czasu na całym ciele, prosił obecnych przy swej śmierci, aby zaśpiewali pieśń. Pytano go o powód tego wesela, a on odpowiedział: „Ach, już wnet ma dusza opuści ciało i będę wyzwolony z więzienia". Kiedy przez chwilę obecni śpiewali, usłyszeli miłą anielską muzykę. „Czy nie słyszycie śpiewów anielskich?" - zawołał umierający i skonał. W tej chwili miła balsamiczna woń napełniła izbę zmarłego. Z tego przykładu możecie przekonać się, że słusznie powiedział Bóg przez usta proroka Izajasza: „Podnieś się, podnieś się, powstań Jeruzalem, któreś piło z ręki Pańskiej kielich gniewu jego, aż do dna kielicha uśpienia napiłoś się i wypiłoś aż do drożdży. Oto wziąłem kielich uśpienia z ręki twej, dno kielicha gniewu mego, nie przydasz, abyś go więcej piła. Powstań, powstań, oblecz się w moc twoją w Syjonie, oblecz szaty ochędóstwa twego, bo nie przyda więcej, aby przeszedł przez cię nieobrzezaniec i nieczysty. Otrząśnij się z prochu, wstań a siądź Jeruzalem, rozwiąż związki szyi twojej, pojmana córko Syjonu!" (Iz 51,17. 22; 52,1-2).

Kto pojmie radość św. Ludwiny, kiedy toczona za życia przez raka i robactwo, po dwudziestu siedmiu latach cierpienia widziała się u schyłku żywota! Wówczas to wołała: „Co za szczęście! Wszystkie moje cierpienia się kończą!... Droga nowino! Spiesz się, śmierci, bo już od dawna tęsknię za tobą!". Nie mniej czuł się szczęśliwym św. Klemens męczennik, kiedy po trzydziestu dwóch latach więzienia i cierpień dowiedział się, że ska­zano go na śmierć. „O błoga nowino! - zawołał. Żegnam cię więzienie i was tortury i kaci! Oto koniec mego życia i katuszy. Jak jesteś mi droga, o śmierci! Ach, nie opóźniaj się! Chodź, uwieńcz mnie chwałą i połącz na zawsze z Bogiem".

Szczęśliwy chrześcijanin, który odważnie kroczy śladami Boskiego Mistrza... Życie Jezusa Chrystusa było pasmem nieprzerwanych modłów, mozołów i cierpień. W swym publicznym życiu usuwał się często w samotność, aby się modlić. Zresztą pracował ustawicznie dla zbawienia dusz. I dla nas modlitwa powinna być czymś tak naturalnym, jak oddech. W życiu swym, wypełnionym modlitwą i pracą, Jezus cierpiał: ubóstwo, prześladowanie, upokorzenie i wszelkiego rodzaju wzgardy. Mówi sam o sobie przez usta proroka: „Ustał w boleści żywot mój i lata moje we wzdychaniu. Zemdlała w ubóstwie siła moja i kości moje strwożone są" (Ps 30, 11). Życie dobrego chrześcijanina nie obejdzie się bez krzyża.

Święci nie mogli nasycić się boleściami, tyle znajdowali w nich przyjemności. Wielki papież, Innocenty I, okryty wrzodami od stóp do głowy, wzdychał ustawicznie za nowymi cierpieniami i tak się modlił: „Boże, pomnóż me boleści, ześlij na mnie daleko sroższe choroby, byleś mi tylko nowych łask udzielił!" „Dlaczego prosisz Boga o przyrost boleści? I tak już jesteś pokryty ranami" - mówiono do Świętego. „Nie wiecie, jak to wielka zasługa cierpieć z miłości ku Chrystusowi. Gdybyście pojęli znaczenie krzyża, umiłowalibyście go całą duszą". Św. Ignacy męczennik lękał się, czy lwy i tygrysy, zamiast go pożreć, nie będą mu stóp lizały, jak się to nieraz przydarzało. Dlatego mówił: „Głaskać was będę i pieścić, byście mnie prędzej zmiażdżyły. A gdybyście nie chciały mnie pożreć, będę was drażnił, byście się na mnie rzuciły z większą wściekłością". A do uczniów swoich pisał: „Donoszę wam, że jestem szczęśliwy, bo umrę dla Jezusa Chrystusa, Boga mego. O to proszę was jedynie, byście nie starali się wyrwać mnie od śmierci. Wiem dobrze, co jest mi pożytecznym. Jam pszenicą Bożą. Potrzeba, abym był zmielony kłami lwów i stał się chlebem godnym Jezusa Chrystusa". Św. Andrzej apostoł, radował się na widok krzyża: „Błogosławiony krzyżu, ty mnie połączysz z moim Mistrzem! Przyjmij mnie w swe objęcia, bo z nich przejdę na łono mego Boga". Św. Wawrzyniec weselił się na kracie rozpalonej i żartował sobie, tak go wśród cierpień wzmacniała łaska Boża. Św. Paula, znakomita Rzymianka, doznawała strasznych boleści żołądka, a mimo to wolała raczej umrzeć, niż skosztować trochę wina, które jej podawano. Św. Grzegorz opowiada, że pewien żebrak, sparaliżowany od wielu lat, leżał w barłogu i nie mógł się ruszyć i chociaż doznawał niepojętych boleści, ustawicznie dziękował za nie Bogu. Umarł wielbiąc Stwórcę.

Jak pocieszającą jest rzeczą, mówi św. Augustyn, umrzeć mając czyste sumienie i obfity pokój serca! Spokój duszy jest najcenniejszym skarbem na ziemi, jak mówi Duch Święty: „Nie masz uciechy nad wesele serca" (Ekli 30,16). Sprawiedliwy nie lęka się śmierci, bo ona zjednoczy go z Bogiem i wprowadzi w posiadanie wszelkich dóbr. Patrzcie na świętych! Z jakim weselem serca idą na śmierć! Oto, mówi Jan Chryzostom, mężnie i nieustraszenie zdąża do Jerozolimy św. Paweł, choć go tam czeka prześladowanie. Mówi bowiem wyraźnie: „Wiem, że mnie czekają cierpienia, okowy i prześladowania; wszelako nie lękam się, bo jestem przekonany, że nie opuści mnie mój dobry Mistrz". A gdy widział płaczących uczniów, dodał jeszcze te słowa: „Czemu, płacząc, zasmucacie me serce? Jestem gotowy na więzienie i śmierć dla imienia Pana Jezusa" (Dz 20). Choć nie jesteśmy podobni do Pawła apostoła, jednakże możemy ufać, że po dobrej spowiedzi i zadośćuczynieniu nasze grzechy będą zgładzone i zatopione w Przenajświętszej Krwi Jezusa Chrystusa, jak wojsko faraona w Morzu Czerwonym. Na Kalwarii znajdowały się trzy krzyże, a między nimi był krzyż Jezusa Chrystusa, krzyż niewinności, do którego nie możemy wzdychać, bo zgrzeszyliśmy. Lecz wznosił się tam także krzyż dobrego łotra, krzyż pokuty: ten będzie naszym. Naśladujmy tego łotra, który w ostatnich chwilach życia pokutował i z krzyża poszedł do nieba. Do niego bowiem odezwał się Zbawiciel: „Dziś będziesz ze mną w raju" (Łk 23, 43). ' Ostatnim krzyżem na Kalwarii, to krzyż przewrotnego złoczyńcy, który zostawmy grzesznikom nie chcącym się poprawić. Od nas zależy, czy nasza śmierć będzie szczęśliwą. W ostatnią godzinę wszystko nas opuści: majątek, krewni i przyjaciele. Na myśl o tym trwoży się grzesznik, a raduje sprawiedliwy. Czemu miałby żałować dóbr, którymi gardził całe życie. Nie chodzi mu w ostatniej chwili o ciało, bo uważał je za okrutnego tyrana, który nie jeden raz naraził jego duszę na straszne niebezpieczeństwo. Czy miałby żałować uciech ziemskich? Nie, on spędził życie w jękach, łzach i pokucie. Śmierć odrywa go od rzeczy, którymi zawsze gardził i których nienawidził, odrywa go od grzechu, świata i jego rozkoszy. Unosi zaś ze sobą wszystko, co miłował: cnoty i dobre uczynki. Opuszcza wszelakie nędze, a bierze w posiadanie niezliczone bogactwa; opuszcza pole walki, by używać pokoju, opuszcza strasznego wroga, szatana i idzie na łono najlepszego Ojca. Dobre uczynki prowadzą go w tryumfie na łono Stwórcy, przed którym staje nie jak przed swym Sędzią, lecz jak przed czułym przyjacielem, który teraz wynagrodzi go za wszystkie cierpienia.

Zaprawdę cnotliwe uczynki otworzą nam bramy rajskie i wysłużą królestwo niebieskie! Król Ezechiasz czynił wiele dobrego i chciał jedynie Bogu się podobać. Bóg błogosławił mu też w życiu. W godzinie śmierci opuścił go blask majestatu i bogactwa, opuścili go najwierniejsi poddani; zostały przy nim tylko dobre uczynki i one wyjednały mu łaskę u Boga. Tak się bowiem modlił do Pana ów chory król: „Wspomnij proszą, Panie, jak cho­dziłem przed Tobą w prawdzie i w sercu doskonałym, a czyniłem, co jest dobrego przed oczyma Twymi!" (Iz 38, 3). Św. Jan mówi w Apokalipsie: „Błogosławieni, którzy umierają w Panu. Odtąd już, mówi Duch, aby odpoczęli od prac swoich; albowiem uczynki ich za nimi idą" (Ap 14,13). Do nieba zabierzemy rzeczy najdroższe - dobra przemijające zostawimy na ziemi - a wiecznotrwałe pójdą z nami przed tron Najwyższego. Za pustel­nikiem pójdą: jego samotność, medytacje, milczenie i modlitwy. Zakonnikowi towarzyszyć będą: biczowanie, posty i abstynencje. Za kapłanem pójdą prace apostolskie. Tam zobaczy wszystkie dusze, które nawrócił swą gorliwością, owe dusze, które będą jego nagrodą i chwałą. Dobry chrześcijanin znajdzie tam swe godne spowiedzi i Komunie i wszystkie akty cnót, którymi odznaczał się za życia. Zaprawdę, słodką jest śmierć człowieka sprawiedliwego! Posłuchajcie proroka Izajasza mówiącego: „Powiedzcie sprawiedliwemu, że dobrze, iż owoców wynalazków swoich pożywać będzie" (Iz 3,10).

Przyznacie zatem, że prawdziwie kosztowną jest śmierć sprawiedliwego w oczach wszystkich ludzi. Gdy kapłan nawiedzi takiego człowieka przed śmiercią, widzi jak wzmacnia się jego wiara i nadzieja. Skoro zacznie doń mówić o Bogu, serce jego płonie miłością jak rozpalony piec. Gdy mu wspomni o sakramentach świętych, nie trwoży się jak grzesznik, lecz doznaje wielkiej pociechy, strumienie szczęścia zalewają jego duszę, bo wie, że Pan przyjdzie i zabierze go z sobą do raju. Mówi św. Grzegorz, że jego ciotka Tarsilla wołała w godzinie śmierci w zachwycie: „Ach, oto Bóg i Oblubieniec mój!". Umarła też w uniesieniu miłości. W pokoju św. Mikołaja z Tolentino, kiedy w ostatniej chorobie przyjął Ciało Zbawiciela, słyszano przez osiem dni śpiewy anielskie, które ustały dopiero w godzinie jego śmierci. Duchy niebieskie zabrały zaraz po zgonie do górnych krain tego wybrańca Bożego. Błogosławiona śmierć sprawiedliwego! Św. Teresa ukazała się w wielkiej jasności pewnej siostrze zakonnej i zapewniała, że Pan Jezus był przy jej śmierci i zaprowadził jej duszę do nieba. Jak słodką i pełną pociechy rzeczą jest umierać w przyjaźni Bożej!... Czy to nie wspaniała nagroda za dobre uczynki, spełnione za życia?

A teraz wymienię środki, które nas niezawodnie przygotują do szczęśliwej śmierci. Są nimi: życie świątobliwe, szczera i prawdziwa pokuta za grzechy i doskonałe podobieństwo naszej śmierci ze śmiercią Jezusa Chrystusa.

Śmierć według Pisma Świętego i Ojców Kościoła, bywa zwyczajnie echem życia. Kto żył prawdziwie po chrześcijańsku, ten umrze pobożnie. Kto zaś źle żył, prawdopodobnie także źle zakończy. Powiada prorok Izajasz, że biada bezbożnemu, który się sili na złe; albowiem według zasługi odbierze nagrodę za uczynki swoich rąk (Iz 3, 11). Zaiste, to prawie cud, aby po życiu złym nastąpiła dobra śmierć.

Po wtóre prawdziwi pokutnicy rozczulają serce Boże i znajdują miłosierdzie u Pana w godzinie zgonu. Zachęca nas Duch Święty, abyśmy przyjacielowi czynili dobrze przed śmiercią: „Przed śmiercią czyń dobrze przyjacielowi twemu, a według twej możności dawaj ubogiemu" (Ekli 14, 13). Ach, bracia, czy możemy lepszego mieć przyjaciela nad swą duszę? Czyńmy więc dla niej dobrze, dopóki możemy, bo nadejdzie chwila, w której już niepodobna będzie cokolwiek sobie zasłużyć. Życie szybko przemija. Jeżeli nawrócenie odkładacie na godzinę śmierci, jesteście ślepymi. Nie znacie bowiem dnia ani miejsca, kiedy umrzecie i czy będziecie wtedy mieli jakąś pomoc. Kto wie, czy tej samej nocy nie staniecie przed trybunałem Jezusa Chrystusa, okryci grzechami. A więc bądźcie gotowi w każdej godzinie stanąć przed Sędzią z czystym i spokojnym sumieniem. Opowiada św. Piotr Damiani, że pewien zakonnik większą część życia kłócił się ze swymi braćmi w klasztorze. W chorobie upominali go zakonnicy, aby przecież myślał o swej duszy, lecz nie mogli zeń wydusić ani słowa. A gdy zaczął umierający mówić, opowiadał o procesach i innych sprawach, które go dawniej zajmowały, a o duszy i poprawie ani słówkiem nie wspomniał. Upomnienia braci nie skutkowały; umarł też bez najmniejszego znaku skruchy. Tak, drodzy, jakie życie, taka śmierć. Bóg rzadko czyni cuda. Żyjąc w grzechu, w grzechu także pomrzecie. Na to mamy mnóstwo dowodów. Czytamy w Piśmie Świętym, że dumny Abimelech pozabijał swych braci, aby mógł sam panować. Raz oblegał warowne miejsce i zbliżył się pod wieżę, aby ją zapalić. Wówczas z góry zobaczyła go kobieta i zabiła kamieniem. Śmiertelnie ugodzony w głowę, woła giermka, aby przeszył go mieczem, by nie powiedziano, że umarł z ręki białogłowy. Abimelech był pysznym przez całe życie i dlatego ambicja nie opuszcza go również w godzinie śmierci. Saul odniósł ciężką ranę na wojnie z Amalecytami i wiedział, że już wszystko stracone. Rzucił się więc na własny miecz, aby się przebić. Nie umarł jednak, lecz męczył się jeszcze. Widzi wówczas nadchodzącego żołnierza i mówi doń: „Przyjacielu, przybliż się i powiedz, kim jesteś". - Jam Amalecyta. - Proszę cię, uczyń mi jedną łaskę: Rzuć się na mnie i dobij mnie. Bardzo bowiem cierpię, a umrzeć nie mogę (1 Krl 31). A dlaczego, spytacie, pragnie umrzeć ten nędznik z ręki Amalecyty? Czy jest pierwszym i ostatnim z królów, który przegrał bitwę? Nie dziwcie się temu, mówią Ojcowie święci: panujący ten oddawał się przez całe życie występkom, ulegał zazdrości, chciwości i innym namiętnościom. Nic więc dziwnego, że źle umiera, bo źle żył. Absalom był nieposłuszny i podniósł bunt przeciwko własnemu ojcu. Nadeszła godzina śmierci, naznaczona dlań od Boga od wieków i zawisł na drzewie, a Joab przeszył go strzałami (2 Krl 18). Dlaczego nędznie ginie ten książę? Bo był złym synem i dlatego źle kończy. A zatem widzicie, że kto chce szczęśliwie umrzeć, niech prowadzi życie pobożne i pokutuje za grzechy.

Trzecim środkiem, aby szczęśliwie dokonać żywota, to naśladowanie umierającego Chrystusa. Konającemu człowiekowi podaje się krzyż nie tylko dlatego, aby nim oddalał złego ducha, lecz także w tym celu, aby Zbawiciel ukrzyżowany służył za wzór umierającemu. Spoglądając na wi­zerunek Zbawcy, chory ma przygotować się na śmierć w ten sposób, jak to uczynił Jezus Chrystus. Jezus przed śmiercią oddalił się od apostołów; również umierający człowiek ma usunąć się od świata, oderwać się od choćby najdroższych osób i zajmować się tylko Bogiem i zbawieniem swej duszy. Jezus Chrystus, przewidując swą śmierć, upadł na twarz, pochylił się ku ziemi w Ogrodzie Oliwnym i gorąco się modlił. To samo czynić powinien chory, gdy zbliża się jego koniec. - Ma się modlić gorąco i swe konanie złączyć z konaniem Jezusa Chrystusa. Jeżeli chory pragnie mieć zasługę, niech przyjmie z radością śmierć lub przynajmniej z wielkim poddaniem się woli Ojca niebieskiego; niech pamięta, że trzeba koniecznie umrzeć, aby oglądać Boga, który jest naszym jedynym szczęściem. Mówi św. Augustyn, że kto nie chce umierać, nosi na sobie znamię odrzucenia. Jak szczęśliwy w godzinie śmierci ów chrześcijanin, który dobrze spędził życie! Porzuca wszelakie nędze, aby posiąść dobra niezmierzone! Szczęśliwa i błoga rozłąko! Ty nas jednoczysz z Dobrem najwyższym, którym jest Bóg. Tego wam życzę. Amen.








[1] Trzy rzeczy pocieszą dobrego chrześcijanina w godzinie śmierci: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość - nota Błogosławionego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.