Prolog historyczny
Zwiastuny końca
1957
Mężowie stanu szkoleni w surowych
czasach i w warunkach bezwzględnej międzynarodowej rywalizacji finansowej i
gospodarczej nie są podatni na uleganie złym czy dobrym znakom. A jednak
czekające ich dzisiaj przedsięwzięcie było tak obiecujące, że sześciu ministrów
spraw zagranicznych zgromadzonych w Rzymie owego 25 marca 1957 r. czuło
namacalnie, iż wszystko dokoła - całe to miasto z jego niewzruszonym
centralizmem pierwszego miasta Europy, rześki wiaterek, czyste niebo,
pogodny nastrój tego szczególnego dnia - tchnie błogosławieństwem pod adresem
tych, którzy kładą podwaliny pod nowy gmach narodów.
Tych sześciu mężczyzn i ich rządy,
partnerów w tworzeniu nowej Europy, która zmiecie ze sceny wojowniczy nacjonalizm,
tylekroć dzielący starożytny obszar, ożywiała ta sama wiara. Oto otwierają
przed swymi krajami szerokie horyzonty ekonomiczne i wyższe cele polityczne, o
jakich nikt do tej pory nawet nie marzył: zebrali się tu, by podpisać Traktat
Rzymski. Zamierzali powołać do życia Europejską Wspólnotę Gospodarczą.
W ich stolicach ludzie mieli w
pamięci tylko śmierć i zniszczenie. Zaledwie rok temu Sowieci potwierdzili swój
ekspansjonizm, topiąc we krwi powstanie na Węgrzech. Każdego dnia sowieckie
oddziały pancerne mogły runąć na Europę. Nikt się nie łudził, że USA z ich
planem Marshalla wezmą na siebie na stałe ciężar budowania nowej Europy. Żaden
rząd europejski nie chciał znaleźć się w żelaznym uścisku USA i ZSRR, których
rywalizacja mogła się tylko pogłębić w nadchodzących dziesięcioleciach.
Jakby
wdrażając się do zgodnego działania, ministrowie jeden po drugim podpisali się
pod dokumentem jako twórcy EWG. Trzech reprezentantów narodów Beneluksu zrobiło
to dlatego, że Belgia, Holandia i Luksemburg, kluczowe kraje nowej wspólnoty,
wypróbowały już i uznały za słuszną, w każdym razie za dostatecznie słuszną,
ideę nowej Europy. Minister reprezentujący Francję podpisał dokument w
imieniu kraju, który miał stać się bijącym sercem nowej Europy, tak
jak był zawsze sercem starej. Włoch - dlatego, że kraj ten był żywą duszą
Europy. Niemiec Zachodnich dlatego, że świat wreszcie przestanie patrzeć z
ukosa na ten kraj.
Tak tedy
narodziła się Wspólnota Europejska. Były toasty na cześć geopolitycznych
wizjonerów, dzięki którym ten dzień mógł się ziścić: Roberta Schumana i Jeana
Monneta z Francji, Konrada Adenauera z Niemiec, Paula-Henriego Spaaka z Belgii.
I wszyscy składali sobie gratulacje. Niedługo Dania, Irlandia i Anglia
dostrzegą mądrość nowego przedsięwzięcia, a po nich - przy odrobinie ciepłej
pomocy - przyłączą się Grecja, Portugalia i Hiszpania. Oczywiście pozostawał
problem utrzymania Sowietów w ryzach. No i kwestia znalezienia nowego środka
ciężkości. Lecz jedno nie ulegało wątpliwości: jeśli Europa miała przeżyć, EWG
musiała stać się jej kołem napędowym.
A kiedy już odfajkowano podpisy,
pieczęcie i toasty, przyszła pora na specyficznie rzymski ceremoniał i
przywilej polityków: audiencję u ponad osiemdziesięcioletniego papieża w Pałacu
Apostolskim na Wzgórzu Watykańskim.
Siedząc na tradycyjnym tronie
papieskim, otoczony całą ceremonialną pompą, Jego Świątobliwość Pius XII
przyjął sześciu ministrów i osoby towarzyszące z uśmiechem na twarzy. Powitanie
było serdeczne, a wypowiedzi papieża krótkie. Cechowała go postawa
dziedzicznego właściciela i rezydenta rozległych włości, udzielającego
wskazówek nowo przybyłym i pragnącym się osiedlić w jego dziedzinach petentom.