Przedstawiam kazanie św. Jana Vianneya "O świecie".
„Nikt nie może dwom panom służyć" (Mt
6,24).
„Nikt nie może dwom panom służyć" (Mt
6,24).
"Pan Jezus mówi, że nie
możemy dwom panom służyć, tj. Bogu i światu. W żaden sposób nie potraficie
zadowolić obydwu naraz, a to dlatego, że zupełnie odmienne i przeciwne są ich
myśli, pragnienia i uczynki. Jeden zabrania tego, na co drugi pozwala. Jeden
każe pracować dla życia doczesnego, drugi dla życia wiecznego, czyli nieba.
Jeden przyrzeka rozkosze, zaszczyty i bogactwa, drugi przynosi łzy, pokutę i
zaparcie siebie samego. Jeden zaprasza was, przynajmniej pozornie, na drogę
wysłaną kwiatami, a drugi wskazuje wam drogę ciernistą. Każdy z nich domaga się
naszego serca, a od nas zależy, za którym z nich pójdziemy. Świat obiecuje spełnić
wszystkie nasze życzenia, obiecuje szczęście, a ukrywa nędzę, która nas czeka
przez całe wieki, jeżeli pozwolimy się usidlić. Jezus Chrystus nie czyni
podobnych obietnic, ale, powiada, że wśród cierpień pocieszy nas i dopomoże:
„Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was
ochłodzę. Weźcie jarzmo moje na się, a uczcie się ode mnie, żem jest cichy i
pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym" (Mt 11, 28-29).
Za którym z tych dwóch panów pójdziemy? To, co ofiaruje świat, trwa tylko do
czasu: dobra, rozkosze i honory skończą się wraz z życiem, a potem rozpoczną
się męczarnie wieczne. Jezus Chrystus, sam niosąc krzyż, wzywa nas, byśmy szli
za Nim. Gdy usłuchamy Jego głosu, rychło się przekonamy, że służba Jego nie
jest tak ciężką i przykrą, jak się nam początkowo zdawało. Przemówię dziś do was
na temat, że niepodobna światu i Bogu się podobać, że trzeba albo oddać się
Bogu bez wyjątku, albo światu.
Wiedział Jezus Chrystus, że
wielu porzuci świat, umiłuje krzyż, łzy i pokutę, aby sobie zebrać skarby na
żywot wieczny. Wiedział również, że wielu ludzi opuści Boga, idąc za światem i
jego fałszywymi obietnicami.
A przecież mimo to dał
człowiekowi jedno tylko serce, tak iż można je ofiarować tylko jednemu z tych
panów. Wyraźnie powiada, że nie można należeć do Boga i do świata, bo kiedy
jednemu będziemy się podobać, obrazimy drugiego. Wiedział dobry Bóg, jak trudno
zbawić się goniąc za światem i jego rozkoszami. Dlatego przeklął świat słowy:
„Biada światu" (Mt 18, 7). Przypatrzmy się bliżej tej prawdzie.
Duch Jezusa Chrystusa, to
duch pokory i pogardy siebie samego, to duch pełen dobroci i
miłości dla wszystkich. Czy potraficie utrzymać się w pokorze, jeżeli będziecie
się zadawali z człowiekiem pysznym, który będzie wam prawił o rozkoszach i
zaszczytach, który będzie się chełpił swymi domniemanymi zaletami i dobrymi
uczynkami. Przestając z nim jakiś czas, sami staniecie się nie spostrzeżenie
pysznymi, jak i on. Jeżeli będziecie słuchali obmów, wnet sami, nie wiedząc o
tym, nauczycie się oczerniać i szarpać dobre imię bliźniego. Jezus Chrystus,
jak Mistrz, pragnie, by serce i ciało nasze były czystymi. Jeżeli przestawać
będziecie z rozpustnym, którego umysł zajęty jest ciągle bezecnymi i
szkaradnymi przedmiotami, czy się utrzymacie w tej anielskiej cnocie? Nigdy!
Boski Nauczyciel każe szanować wiarę świętą. Jeżeli jednak zadajecie się z
towarzystwem bezbożnych, którzy szydzą z rzeczy najświętszych, czy nie stracicie powoli wiary i czy nie
przestaniecie spełniać pobożnych uczynków? Zadajcie się z człowiekiem, który
podkopuje powagę duchowieństwa, oczernia kapłanów i stara się was przekonać, że
wszyscy są złymi. Czy wobec tego nie stracicie zaufania do swych pasterzy
duchowych?
Bracia moi, biada temu, kto
idzie za światem, bo zginie! Powiedźcie, czy uszanujecie przykazania kościelne,
jeżeli będziecie się zadawać z bezbożnikami, którzy szydzą z postu, mówiąc, że
to wynalazek ludzki? Duch Boży każe gardzić rzeczami stworzonymi i mieć w
szacunku dobra wieczne. Jeżeli obcować będziecie z człowiekiem, który, czy to
naprawdę, czy udając, będzie głosił, że z życiem wszystko się skończy, w jaki
sposób nauczycie się gardzić przemijającymi rzeczami? Kto chce się zbawić, musi
koniecznie unikać przewrotnego świata, inaczej przejmie się jego zasadami i
znajdzie się w liczbie tych, których przeklnie Bóg.
Jak według
przepisów Kościoła nie wolno obcować z człowiekiem wyklętym i wydalonym ze
społeczeństwa wiernych, tak podobnie trzeba się mieć na baczności przed światem
i jego rozkoszami, bo są one prawdziwą zarazą i zgubą dusz. Dlaczego pustynie
napełniły się ludźmi, którzy przedtem zamieszkiwali miasta i wsie? Bo wiele
osób bało się świata i jego zasad, jak niebezpiecznej zarazy. I my, bracia,
unikajmy złego świata, byśmy z nim nie zginęli.
Jeżeli chcemy się zbawić, nie będziemy z nim w zgodzie, owszem wypowiemy mu
wojnę na wzór świętych. Tu nie ma wyboru: albo trzeba wyrzec się nieba albo
świata!
Przytoczę
wam przykład, jak nas świat nienawidzi i jak my powinniśmy nim gardzić.
Doniesiono rządcy cesarskiemu, Tymoteuszowi, że św. January, biskup Benewentu,
utwierdza chrześcijan w wierze i nawraca wielu pogan. Rządca, uniesiony
szalonym gniewem, kazał pojmać natychmiast Świętego i sprowadzić go w kajdanach
przed swój trybunał. January miał teraz pokłonić się bałwanowi, porzucić wiarę,
w przeciwnym razie grożono mu najstraszniejszymi męczarniami. Święty
odpowiedział spokojnie, że nie na to się narodził i został ochrzczonym, by
służył światu, lecz aby wziął swój krzyż na ramiona i szedł za Jezusem, który
umarł na Golgocie. I dodał jeszcze, że nie lęka się męczarni, bo one zawiodą go
do szczęścia. „Ty jesteś z tego świata, który przeklął Jezus Chrystus" -
rzekł do rządcy pogańskiego. Ta odpowiedź wprawiła w taki gniew Tymoteusza, że
natychmiast kazał wrzucić świętego biskupa do rozpalonego pieca. Dobry Bóg nigdy
nie opuszcza tych, którzy Jemu służą, wzgardziwszy światem. Dlatego św.
Januaremu nic nie stało się w płomieniach; były one niejako dlań orzeźwiającą
łaźnią. Dziwili się poganie, że ogień nie tknął ani ubrania, ani jednego włosa
na głowie Świętego. Zdawało się rządcy, że to sprawa złego ducha i dlatego
skazał Świętego na prawdziwie piekielne męczarnie. Kazał bowiem powyrywać
wszystkie nerwy z jego ciała i wtrącić go do więzienia. Kiedy wierni chcieli
odwiedzić swego biskupa, kazał ich pojmać i sprowadzić przed swój trybunał,
pytając jaką wyznają wiarę i dlaczego przybyli tu z Benewentu. Wierni
odpowiedzieli mężnie, że są chrześcijanami, że przybyli nawiedzić swego biskupa
i razem z nim umrzeć. Pytał więc teraz bezbożny sędzia św. Januarego, czy
prawdę mówią ci ludzie, a kiedy usłyszał potakującą odpowiedź, kazał ich rzucić
na pożarcie dzikim zwierzętom. Kiedy stanęli na arenie, biskup zagrzewał ich do
męstwa, obiecując za cierpienia nieskończoną zapłatę. Kiedy dzikie zwierzęta
nie tknęły się tych wyznawców Chrystusowych, kazał ich pogański sędzia
pościnać. Na modlitwę św. Januarego dotknął Bóg ślepotą poganina, ale wnet
przywrócił mu wzrok święty biskup. Widząc ten cud, nawróciło się około pięciu
tysięcy pogan. Tymoteusz trwał dalej w swym zaślepieniu i z bojaźni przed cesarzem
skazał na śmierć świętego biskupa. Św. January umarł mężnie ze słowami: „Boże
mój, w ręce Twoje oddaję ducha mego". Św. January ze swymi owieczkami
wzgardził światem, poszedł za Jezusem Chrystusem i znalazł przez męczeńską
śmierć koronę wiecznej chwały. Czemu służymy
światu i miłujemy go, chociaż jest kłamcą, bo obiecuje wiele, a obietnic nie
dotrzymuje, choć ludzi czyni nieszczęśliwymi? Wszyscy żalą się na jego
wiarołomstwo, a przecież mimo to starają mu się podobać, składają mu w ofierze
najpiękniejsze lata, bo swą młodość, dalej swe zdrowie, sławę i nawet niekiedy
życie. O przeklęty świecie, dokąd będziesz nas łudził i czynił nieszczęśliwymi!
O Boże, otwórz oczy naszej duszy, byśmy poznali, że miłujemy tego, który czyha
na naszą wieczną zgubę.
Trojacy bywają
ludzie na świecie. Jedni należą całkiem do świata, inni całkowicie do Boga, a
wreszcie inni chcieliby Bogu i światu służyć, co nie jest rzeczą możliwą.
Największa
część ludzi prawdopodobnie całkowicie należy do świata. Do nich zaliczam owych
niedowiarków, którzy nie myślą o życiu pozagrobowym i o strasznym sądzie Bożym.
Chlubią się z tego, że są bezbożnymi, że w nic nie wierzą. Bogactw i wpływu
używają na to, by drugich pozbawić wiary. Czasami większych udają niedowiarków,
niż są nimi w rzeczywistości, podobni do Woltera, który w czasie obiadu,
wydanego na cześć swych bezbożnych przyjaciół, radował się wielce, że żaden z
nich nie wierzy w prawdy religijne. A przecież ów Wolter sam wierzył, jak się
okazało w godzinie śmierci. Żądał bowiem kapłana, by się z Bogiem pojednać; lecz
było już za późno. Porzucił go Bóg, przeciwko któremu za życia walczył zaciekle
i zostawił go w objęciach rozpaczy, jak okrutnego Antiocha, o którym czytamy w Piśmie
Świętym. Udziałem Woltera w strasznej chwili śmierci była rozpacz i piekło.
Mówi psalmista Pański: „Rzekł głupi w sercu swoim: nie masz Boga" (Ps 13,
1). A zatem zepsute serce wypiera się wiary, podczas gdy ona drzemie w głębi.
Przyzna to największy grzesznik i niedowiarek, jeżeli chce być szczerym. Wy, dzięki Bogu, nie
należycie do tej klasy ludzi, choć nie jesteście tak dobrymi chrześcijanami,
jakimi być powinniście.
Którzy
to, zapytacie, należą raz do Boga, to znowu do świata? - Niech mi wolno będzie
porównać tych ludzi z psami, które idą za głosem tego, kto pierwszy woła.
Przypatrzmy się tym ludziom, jakimi są przez cały rok od rana do wieczora.
Niedziela dla nich jest dniem wypoczynku i rozrywki; dlatego dłużej leżą w
łóżku, nie myślą o Bogu, nie podnoszą swego serca ku niebu. Jedni marzą o
przyjemnościach, inni o ludziach, z którymi się zobaczą, albo o zakupach i
pieniądzach, które mają płacić, czy otrzymać. Opieszale robią na sobie znak
krzyża świętego; pod pozorem, że pójdą do kościoła, nie odmawiają rannych
pacierzy. Po drodze do kościoła załatwiają różne interesy. Jeżeli spotkają
przyjaciela, wracają się z nim do domu, odkładając słuchanie Mszy Świętej na
inną niedzielę. Ponieważ w oczach świata chcą uchodzić za dobrych, idą czasami
na nabożeństwo, choć nudzi się im w kościele. Mówią sami do siebie: A kiedy się
to skończy! W czasie nauki zwracają głowę na wszystkie strony, pytają swego
sąsiada o godzinę. Inni ziewają i przeciągają się, przewracają kartki w książce
do modlitwy, jak gdyby szukali błędów drukarskich. Inni znowu zasypiają w
najlepsze. Są i tacy, którzy nie mogą wytrzymać na kazaniu. Na nich słowo Boże,
które nawróciło tylu grzeszników, nie robi wcale wrażenia. Wychodzą więc często
z kościoła przed ukończeniem nabożeństwa, bo im jakoś nudno i ciężko. Kiedy
Msza się kończy, wylatują pierwsi, choć jeszcze ksiądz nie zszedł od ołtarza.
Poza kościołem dopiero odzyskują swobodę i wesele ducha, którego nie mieli w
czasie nabożeństwa. Wróciwszy do domu, udają tak znużonych, że już za nic w
świecie nie pójdą na nieszpory. Gdy ich ktoś zapyta, czemu nie idą po południu
do kościoła, odpowiadają, że nie myślą siedzieć tam cały dzień, że mają inne
rzeczy na głowie. Osobom tym nie chodzi wcale o katechizm, Różaniec i modlitwę
wieczorną: oni sobie to bagatelizują. Gdy ich zapytacie, co mówił ksiądz na
nauce, odpowiedzą, że dosyć krzyczał, że dosyć nudził... a nic nie pamiętają.
Ludzie to ślepi i głusi, którzy lekceważą słowo Boże i nie chcą przyznać, że są
nieszczęśliwi goniąc za światem.
Nie odmawiają
modlitw przed i po jedzeniu i zaniedbują Anioł Pański. Co najwyżej czynią to z
przyzwyczajenia i bardzo lekkomyślnie. Kobiety np. odmawiają swe pacierze wśród
roboty, krzyczą na dzieci i domowników. Mężczyźni obracają czapkę i kapelusz w
ręce, jak gdyby badali, czy nie ma w nim dziur. Inni bez skrupułu sprzedają i
kupują w święta lub niedziele, choć się to nie godzi czynić bez koniecznej
potrzeby. W dni świąteczne idą najmować służących, płacą podatki, mówiąc, że
nie zważają na lada drobnostki. Nieszczęśliwi, poznaję z tego wszystkiego, że
należycie do świata, że chcecie równocześnie służyć Bogu i podobać się światu!
Jeszcze nie utraciliście zupełnie wiary, jeszcze się tli iskierka pobożności w
głębi waszego serca, bo ganicie tych, którzy nie chodzą na nabożeństwa. Nie
chcecie jednak zerwać ze światem i rzucić się całkowicie w objęcia dobrego
Boga. Boicie się potępienia, spodziewacie się zbawienia wiecznego, a nie
chcecie sobie nic odmówić i zadać najmniejszego gwałtu. Powiadacie, że Bóg
dobry, że wam przebaczy, że nie stworzył was na potępienie; mówicie, że z
czasem porzucicie złe nałogi, odmienicie swe życie i oddacie się Bogu. Jeżeli
zastanowicie się czasem uważniej nad stanem swej duszy, wydajecie głębokie westchnienia, a
nawet płaczecie. To wszystko jednak za mało.
Jak smutne życie
tych, którzy chcieliby należeć do świata, nie wyrzekając się jeszcze Boga! Ile
w ich życiu sprzeczności! - Zobaczycie, jak się modlą, czynią akt skruchy, a za
chwilę już przysięgają, narzekają, że się im nie powodzi i wymawiają bez
uszanowania imię Boże. Rano widzieliście ich na Mszy Świętej i kazaniu, a po
krótkiej chwili knują ohydne zamiary. Te same dłonie, które zanurzały się w
wodzie święconej i robiły znak krzyża świętego, dopuszczają się nieskromnych
dotknięć na sobie lub drugich osobach. Oczy, które rano patrzyły na Jezusa
Chrystusa w Hostii świętej, przenoszą się wśród dnia dobrowolnie i z
przyjemnością na brudne przedmioty. Wczoraj pełnił człowiek uczynki
miłosierdzia względem bliźniego, a dziś go oszukuje dla własnej korzyści. Przed
chwilą owa matka życzyła swym dzieciom wszelkich łask niebieskich, a teraz im
złorzeczy, przeklina dlatego jedynie, że jej w drobnej rzeczy nie usłuchały.
Powiada, że ich nie chce widzieć na oczy, że pójdzie precz od nich i oddaje je
diabłu. Jednego dnia posyła swe dzieci na Mszę Świętą i do spowiedzi, a
drugiego każe im iść na tańce lub przynajmniej udaje, że nie wie, dokąd idą,
albo zabrania iść, uśmiechając się, a znaczy to tyle co: idź! Raz upomina
córkę, by była skromną, zabrania jej złego towarzystwa, innym zaś razem pozwala
jej całe godziny spędzać w towarzystwie ludzi młodych i nic nie mówi. Biedna
matko, ty należysz do świata, choć ci się zdaje, że spełniasz praktyki religijne,
że jesteś w przyjaźni z Bogiem! Łudzisz się, bo jesteś z tych, o których mówi
Jezus Chrystus: Biada światu! (Mt 18, 7). Oto znowu ludzie, którzy myślą, że są
na dobrej stopie z Bogiem, a przecież bez skrupułów kradną sąsiadowi owoce,
drzewo i inne rzeczy. Inni dają piękne rady drugim, pełnią dobre uczynki;
sprawia im to przyjemność, że chwalą ich ludzie. Kiedy jednak spotka ich
nagana, pogarda lub oszczerstwo, martwią się i zniechęcają. Wczoraj życzyli
dobrze swoim nieprzyjaciołom, a dziś ich nie cierpią, nie chcą ich widzieć, ani
mówić z nimi.
Biedny świecie,
jak jesteś nieszczęśliwy! Twa droga wiedzie do piekła! Niektórzy z ludzi
światowych pragnęliby przynajmniej raz do roku przystąpić do sakramentów
świętych; szukają jednak łagodnego spowiednika i ostatecznie wszystko kończy
się na pragnieniu. Gdy nie rozgrzeszy ich spowiednik, wymyślają nań,
usprawiedliwiają siebie samych, a źle mówią o księdzu. Świecie, idź dalej tą
drogą, lecz pamiętaj, że nadejdzie dzień, w którym zobaczysz to, czego nie
chciałeś widzieć! Serca nie możemy dzielić na dwie połowy: ono całkiem należeć
będzie albo do świata, albo do
Boga. Przyjacielu, jeżeli pragniesz przystępować do sakramentów świętych,
porzuć gry, tańce i szynki! Dziś przyszedłbyś do spowiedzi, przyjąłbyś Komunię
Świętą i pożywałbyś Chleb anielski, a za trzy lub cztery tygodnie, jeżeli nie
wcześniej, zobaczono by cię siedzącego całą noc między pijakami, którzy
wymiotują winem i oddają się najwyuzdańszej rozpuście. Świecie niegodziwy!
Rychło zobaczysz się w piekle. Tam ci powiedzą, co powinieneś był czynić, by
dostąpić nieba, które z własnej winy utraciłeś na zawsze!
Bracia moi, złóżmy
ofiarę Jezusowi Chrystusowi, poświęćmy dla Niego wszystko, co nam drogie na
ziemi. Jezus Chrystus da nam niebo, od świata zaś nie możemy niczego się
spodziewać. Miłośnikom jego otworzą się oczy dopiero w godzinie śmierci i wtedy
będą żałować, lecz na próżno. Już teraz moglibyśmy poznać, jak nędzny i podły
jest świat, gdybyśmy chcieli uważniej się zastanowić. Starcy, pochyleni wiekiem
ku ziemi, spędziliście młodość, goniąc za uciechami, tańcami, grami, szynkami i
wszelkimi próżnościami; oddalaliście się coraz więcej od Boga. Przyszedłszy do
wieku dojrzalszego, myśleliście jedynie o gromadzeniu bogactw. Nadszedł wiek
zgrzybiały, a dla zbawienia duszy nic dotąd nie uczyniliście. Młodość
spędziliście na głupich szałach, wiek męski na zbieraniu majątku, a dopiero na
starość myślicie o poprawie. Wątpię, czy będzie lepiej, bo teraz jesteście
narażeni na częste choroby, krzywdy od dzieci i to was odwodzi od służby Bożej.
Biada ludziom, których
stylem życia są zwodnicze opinie i ziemskie sądy! Jeżeli ktoś nas raz oszukał,
już mu nie wierzymy na przyszłość. Świat nas ciągle zwodzi, a przecież nie ustajemy go miłować.
Głupcy, czemu nie pamiętamy przestrogi św. Jana apostoła: „Nie miłujcie świata,
ani tego, co jest na świecie?" (1 J 2,15). Ludzie są tak zaślepieni, że
nie chcą otworzyć oczu; przejrzą dopiero
wtedy, kiedy będzie za późno. Gdybyśmy byli mądrymi, już dawno powiedzielibyśmy
światu: do widzenia, już nigdy nie będziemy ci służyli. W piętnastym roku życia
pożegnaliśmy na zawsze zabawki dziecięce; gonienie za muszkami, budowanie
domków z kart albo z błota wydało nam się głupstwem. Doszedłszy do
trzydziestego roku życia, zaczęliśmy żegnać się z szalonymi rozrywkami
młodości. - Już teraz nudzi nas to, co wtedy tak czarowało. Bracia moi,
codziennie rozstajemy się z światem; jesteśmy podobni do owego podróżnika,
który podziwia piękność pewnej okolicy, lecz ją zaraz porzuca, spiesząc w
dalszą drogę. Tak samo dzieje się z dobrami i przyjemnościami, do których tak
lgniemy. Zbliżymy się do wieczności, w której przepaściach wszystko się
pogrąża. Na jej progu zniknie
wszystko przed naszymi oczyma, zniknie świat i jego szalone
zabawy. Biada temu wówczas, kto żył jedynie dla świata i szukał jego rozkoszy!
Teraz wszystko z rąk
mu się wyrywa, ulatują dobra i rozkosze, za którymi goniło serce i umysł
ludzki. W tej ostatniej godzinie człowiekowi sprawi pociechę jedynie ta myśl,
że służył wiernie Bogu przez całe życie.
Święci wcześnie gardzili światem i opuszczali go. Ile znakomitych
osób udało się na pustynię? Patrzcie na św. Arseniusza! Widząc, że bardzo trudną
rzeczą zbawić się na świecie, porzuca dwór cesarski, żyje wśród lasów, opłakuje
swe grzechy i pokutuje.[1]
Jeżeli według możliwości nie będziemy stronili od świata, nie zbawimy się.
Czytamy w Piśmie Świętym (3 Krl 22), że Jozafat, król judzki, zawarł przymierze
z Achabem, królem izraelskim. Jozafat był pobożnym, Achab zaś bezbożnym. Mimo
to Jozafat wyruszył na wojnę wraz z Achabem przeciwko Syryjczykom. Przed
rozprawą wojenną pragnął Jozafat zapytać proroka Pańskiego, jaki będzie wynik
walki. Na to odzywa się Achab: Mamy tu wprawdzie proroka Pańskiego, lecz on przepowiada
nam same tylko nieszczęścia. Dobrze, rzecze Jozafat, każ mu przyjść, byśmy
zasięgnęli jego rady. - Kiedy nadszedł mąż Boży, zapytał go Jozafat, czy należy
rozpocząć walkę z nieprzyjaciółmi, czy nie. Na to pytanie odrzekł spiesznie sam
król Achab, że wszyscy prorocy zapewniali go o zwycięstwie. Słysząc to prorok
Pański, odzywa się z ironią: Tak, książęta, uderzycie na nieprzyjaciół,
zwyciężycie ich i powrócicie do domu z bogatymi łupami! - Widział król Jozafat,
że nieszczerze mówił Prorok. Dlatego pytał, co Pan Bóg rzeczywiście postanowił?
Wówczas Prorok odezwał się uroczyście: Żyje Pan, w obliczu którego stoję. Oto
Jego wola: Rozpoczniecie walkę, w której poniesiecie klęskę. Król Achab
polegnie, a jego wojsko pójdzie w rozsypkę i każdy powróci do domu swego bez wodza.
- Achab odzywa się na to do króla Jozafata: Dobrze powiedziałem, że ten prorok
głosi nam same nieszczęścia. - Kazał następnie bezbożny król uwięzić męża
Bożego, by go ukarać po skończonej wojnie. Prorok nie obawiał się wcale, bo
wiedział na pewno, że król straci życie i nie wróci z wojny. Ponieważ wśród
najgorętszej walki groziło mu straszne niebezpieczeństwo, zmienił swe ubranie,
by nie poznali go Asyryjczycy. Nieprzyjaciele wzięli też Jozafata przez pomyłkę
za Achaba i już mieli go zabić.
Wtedy wołał Jozafat do Pana: Boże izraelski, zmiłuj się nade mną. Rzeczywiście
Bóg odwrócił od Jozafata ciosy nieprzyjaciół i ocalił go. Posłał jednak doń
swego proroka, który ganił pobożnego króla, że zawarł sojusz z bezbożnym
Achabem. Zasłużyłeś na śmierć, ale Pan widział twe dobre uczynki i dlatego
wybawił cię z rąk nieprzyjaciół. Szczęśliwie wrócisz do domu. Achab zaś poległ
wśród walki, jak przepowiedział to prorok Boży. Z tego przykładu widzimy, że
należy unikać przewrotnego świata, jeżeli nie chcemy zginąć wraz z nim. W
towarzystwie ludzi światowych przejmujemy się ich zasadami, tracimy ducha
Bożego, dążymy powoli ku przepaści i giniemy w niej niespostrzeżenie. Mówi św.
Augustyn, że miał bardzo dobrego przyjaciela, którego pewnego dnia prosiło
kilku rówieśników, by udał się z nimi do amfiteatru na przedstawienie
gladiatorskie. Z początku opierał się cnotliwy młodzieniec, mówiąc, że nie ma
zwyczaju uczęszczać na te krwawe widowiska, gdzie leje się krew ludzka. Towarzysze
użyli pochlebstw, długo nalegali, aż wreszcie młody Alipiusz zgodził się na ich
żądanie. Postanowił jednak zamknąć oczy w amfiteatrze i nie patrzyć na
walczących gladiatorów. Wtem nagle odezwał się w cyrku głośny krzyk. Alipiusz
otworzył oczy z ciekawości, chcąc widzieć, co się dzieje. To go zgubiło.
Spoglądał bowiem dalej ciekawie na arenę i rozmiłował się w okrutnych
widowiskach. Odtąd bardzo chętnie na nie chodził i namawiał drugich.
Opowiedziawszy ten wypadek, dodaje św. Augustyn: „Boże mój, kto go wyrwie z tej
przepaści? Nikt tego nie potrafi, jak tylko Twa cudowna prawica i łaska".
Kończę,
bracia, mówiąc, że jeżeli nie będziemy stronili od świata i jego ponęt, zgubimy
duszę i pójdziemy na potępienie. Prawda, że bardziej wygodną jest droga, która
prowadzi raz do Boga, to znowu do świata, która raz każe spełniać praktyki
religijne, to znowu gonić za uciechami: grami, tańcami, szynkami. Kto chce
należeć wyłącznie do Boga, musi narazić się na szyderstwo świata.
Błogosławiony, kto postępuje mężnie za Boskim Mistrzem dźwigającym krzyż, dojdzie
bowiem niezawodnie do szczęścia niebieskiego. Tego wam życzę. Amen."
[1]
Św. Arseniusz słyszał dwa razy przed udaniem i po udaniu się na
pustynię tajemniczy głos: „Arseniuszu,
uciekaj z towarzystwa ludzi, a zbawisz się. Arseniuszu, porzuć ludzi, zachowuj
milczenie i pokój duszy: to pierwsze
podstawy do wzniesienia gmachu doskonałości", Życie Ojców na pustyni, t. III, s. 239.
[1]
Św. Arseniusz słyszał dwa razy przed udaniem i po udaniu się na
pustynię tajemniczy głos: „Arseniuszu,
uciekaj z towarzystwa ludzi, a zbawisz się. Arseniuszu, porzuć ludzi, zachowuj
milczenie i pokój duszy: to pierwsze
podstawy do wzniesienia gmachu doskonałości", Życie Ojców na pustyni, t. III, s. 239.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.