wtorek, 29 maja 2012

Sobór Watykański II – Śmierć zachodniej kultury


Drodzy wierni, szanowni Państwo, jako tytuł niniejszej konferencji wybrałem „Vaticanum II i śmierć kultury zachodniej”. Chciałbym podczas niej przedstawić Państwu krytykę pewnych elementów nauczania II Soboru Watykańskiego.
Prawdopodobnie słyszeli Państwo o kontrowersjach dotyczących soboru, czy nawet o odmowie zaakceptowania jego dokumentów przez Bractwo Św. Piusa X. W trakcie niniejszej konferencji chciałbym przedstawić krótką charakterystykę głównych błędów II Soboru Watykańskiego, jak również zwięzłe wyjaśnienie, dlaczego sprzeciwiają się one odwiecznemu nauczaniu Kościoła, wskazując równocześnie na ich dalekosiężne konsekwencje.

Teologia nie jest jedynie abstrakcją lub czymś w rodzaju obojętnej idei, której miejsce jest jedynie na półce z książkami, ani czymś porastającym kurzem, jak starożytne dekrety. Teologia jest przede wszystkim nauką o Bogu, o Bogu, który jest naszym Stwórcą i ostatecznym Celem. Ponieważ wszystko, co czynimy jako istoty ludzkie ukierunkowane jest na jakiś cel, nasze wyobrażenie o Bogu ma bardzo poważne i daleko idące konsekwencje w każdym aspekcie naszego życia. Idee zawsze mają konsekwencje i często osądzamy je wedle tego, co oznaczają dla nas one w praktyce. Nawet Zbawiciel powiedział: Drzewo należy sądzić po owocach. Za kilka chwil zobaczymy, że konsekwencje idei promulgowanych na II Soborze Watykańskim są dla Kościoła zgubne. Są dla niego zgubne nie na podobieństwo zaniedbania czy nadużycia, ale przez fakt, że podkopują one samą naturę i strukturę Kościoła.
Idee wywierają ogromny wpływ na każdą dziedzinę naszego życia, nie tylko życia duchowego, czy tego co moglibyśmy nazwać życiem wiary, ale również na to co nazywamy kulturą czy cywilizacją. Idee promulgowane przez II Sobór Watykański mają konsekwencje nie tylko dla Kościoła, ale również dla życia społecznego i ludzkiej cywilizacji. Zobaczymy również, że gdybyśmy doprowadzili te idee do ich logicznych konsekwencji, byłyby one destrukcyjne dla wszystkiego, co nazywamy kulturą Zachodniej Cywilizacji, a nawet dla cywilizacji w ogóle.
W dokumentach promulgowanych przez sobór znajduje się wiele błędów, które są nie tylko sprzeczne z wiarą katolicką i Pismem Świętym, ale nawet z tym, co moglibyśmy nazwać zdrowym rozsądkiem. Podam tu pewien charakterystyczny przykład.
W paragrafie 24 dokumentu Gaudium et spes sobór stwierdza, że człowiek jest jedynym stworzeniem na ziemi, którego „Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się [on] w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”. Wydaje się to oznaczać, że człowiek jest stworzony dla samego siebie, a nawet, że w jakiś sposób znajduje doskonałość w „odnajdywaniu się” jako dar z siebie samego. Pierwsze z tych twierdzeń jest całkowicie sprzeczne z Pismem Świętym, mówiącym, że wszystkie rzeczy, nie tylko człowiek, stworzone zostały dla chwały Boga (Kol 1, 16). Człowiek nie został stworzony dla samego siebie, ale dla czegoś innego. Ponadto człowiek „odnajduje się”, to jest odnajduje swój cel w życiu nie w sobie samym, ale w Bogu, a konkretnie przez poznanie prawdy i życie według niej.
Twierdzenie, że Bóg pragnął człowieka dla niego samego sprzeczne jest nawet ze zdrowym rozsądkiem. Kiedy mówimy „dla czegoś” mamy na myśli „po co” lub „w jakimś celu”. Zamiar oznacza zawsze podporządkowania czegoś celowi. Twierdzenie, że Bóg „chciał człowieka dla niego samego” sugerowałoby, że Bóg uczynił w jakiś sposób człowieka samowystarczalnym, że uczynił człowieka swym własnym celem. Interpretacja taka staje się jeszcze bardziej oczywista w obliczu drugiej części cytowanego zdania: człowiek „nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego”. W ten sposób „odnajdywanie się” czyli zbawienie zyskać można by poprzez szczery dar z siebie samego. Każdy posiadający choć trochę zdrowego rozsądku zdaje sobie sprawę, że człowiek nie jest samowystarczalny, że do osiągnięcia szczęścia potrzebuje on nie tyle siebie, co pomocy innych. Tak więc twierdzenie to, w postaci zapisanej w Gaudium et spes, jest w oczywisty sposób fałszywe. Sprzeczne jest z tym, czego Kościół naucza o naturze człowieka, o jego statusie jako stworzenia, sprzeczne jest też z oczywistym faktem, że człowiek nie jest stworzony po to, by odnalazł samego siebie, ale by odnalazł Boga.
Jest to jedynie krótki przykład, dokumenty soborowe roją się jednak od tego typu stwierdzeń, które są sprzeczne nie tylko z wiarą, ale nawet ze zdrowym rozsądkiem. Wiele tekstów Vaticanum II jest tak niejasnych, że trudno jest zrozumieć ich prawdziwe znaczenie. Sam fakt, że po dziś dzień oczekujemy na autorytatywną interpretację tego Soboru, czy też – jak nam się dziś mówi – „hermeneutykę ciągłości”, daje nam dostateczne wyobrażenie o trudnościach w zrozumieniu, co tak naprawdę zostało w jego dokumentach zapisane. Również fakt, że teksty soboru w ogóle wymagają „interpretacji” sugeruje, że nie są one częścią Magisterium Kościoła, ale raczej że Magisterium Kościoła wciąż musi być w stosunku do nich wykonywane. Stanowi to rażący kontrast z poprzednimi soborami, w których przypadku mówi się po prostu o wdrażaniu ich postanowień, a nie interpretacji. Jeśli sam sobór musi być „interpretowany” przez to, co nazywane jest „hermeneutyką ciągłości”, wynika z tego, że nie definiuje on niczego, gdyż magisterium polega na nauczaniu. Magisterium implikuje nauczanie, czyli jasne znaczenie, stanowiące zasadnicze przeciwieństwo wieloznaczności czy braku wyrazistości.
Przyjrzyjmy się więc głównym tematom czy też naukom soboru. Istnieją pewne doktryny soborowe, które tworzą niejako kręgosłup jego całego nauczania, serce jego innowacyjności i zarazem źródło niszczycielskiej siły. Istnieją trzy główne doktryny , które można by nazwać filarami Kościoła soborowego, promulgowane w trzech różnych dokumentach Vaticanum II. Pierwszym z nich, być może najbardziej radykalnym i rewolucyjnym, jest dokument zatytułowany Dignitatis humanae – O wolności religijnej. Drugim jest dokument o Kościele w świecie współczesnym – Gaudium et spes. Ten element doktryny określony został przez współczesnych mianem „kolegializm”, odpowiada on w istocie masońskiemu ideałowi braterstwa. Trzecim ważnym dokumentem jest dekret o ekumenizmie – Unitatis redintegratio – którego logiczną konsekwencją jest idea równości wszystkich religii.
Dignitatis humanae
Dekret o wolności religijnej, noszący tytuł Dignitatis humanae (czyli o godności ludzkiej) był jednym z ostatnich dokumentów promulgowanych przez sobór. Jego głównym autorem był amerykański ksiądz John Courtney Murray, który już przed Vaticanum II znany był ze swych heterodoksyjnych poglądów – otrzymał nawet oficjalną naganę, a w roku 1954 Stolica Apostolska nakazała mu milczenie. Zyskał jednak wpływ na sobór dzięki patronatowi kard. Spellmana, arcybiskupa Nowego Jorku. Niezależnie od historycznych źródeł tego dokumentu, interesuje nas jego istotna treść. Dzieli się on na trzy części: pierwszą; wedle której osoba ludzka posiada prawo do wolności religijnej; drugą – dotyczącą stosunków państwo-Kościół; i trzecią – traktującą o wolności religijnej w życiu Kościoła. Nad treścią tego dokumentu prowadzone były podczas soboru żywiołowe dyskusje, których zreferowanie zajęłoby z pewnością cały czas przeznaczony na niniejszą konferencję. Skoncentrujemy się jedynie na kilku jego punktach i wykażemy, w jaki sposób doktryna jego różni się od stałego nauczania Kościoła i w jaki sposób sama w sobie zabójcza jest dla cywilizacji i kultury zachodniej.
W drugim paragrafie wspomnianego dokumentu czytamy: „Obecny Sobór Watykański oświadcza, iż osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej”. Nawiasem mówiąc, Kościół nigdy nie definiował w przeszłości żadnych „praw”, ale jedynie jako „obowiązki”, np. obowiązek oddawania czci Bogu, obowiązek przystępowania do Komunii raz do roku, obowiązek posłuszeństwa etc.  Już sam język tej deklaracji jest całkowicie obcy sposobowi, w jaki wypowiada się Kościół. Następnie dokument precyzuje, co konkretnie wolność ta ma oznaczać: „ Tego zaś rodzaju wolność polega na tym, że wszyscy ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to poszczególnych ludzi, czy to zbiorowisk społecznych i jakiejkolwiek władzy ludzkiej, tak aby w sprawach religijnych nikogo nie przymuszano do działania wbrew jego sumieniu ani nie przeszkadzano mu w działaniu według swego sumienia prywatnym i publicznym, indywidualnym lub w łączności z innymi, byle w godziwym zakresie”.
Powyższa definicja jest w kilku punktach całkowicie niejasna: nie precyzuje się na przykład, co oznacza „przymus”. Wydawać by się mogło, ze chodzi tu o przymus fizyczny, tekst jednak stwierdza „ze strony jakiejkolwiek władzy ludzkiej”, co w praktyce oznacza wszelkie formy ograniczeń nakładane przez władzę. Sobór rozwija tę myśl pisząc o wolności od przymusu zewnętrznego oraz o wolności psychologicznej. Ponieważ kara jest rodzajem ograniczenia, wymierzana jest bowiem w celu zapobieżenie przestępstwu oraz dla jego ograniczenia, można by z tego wyciągnąć logiczny wniosek, że powinno się w ogóle odstąpić od wymierzania kary. Jeśli prawo to jest całkowicie nienaruszalne, jak stwierdza to cytowany dokument, wyklucza to również wszelkie akty, które mogłyby ograniczać je, lub przeciwnie – wspierać.
Niejasne jest również, co należy rozumieć poprzez „według sumienia”. Czy wolność ta przysługuje wszystkim przekonaniom, czy tylko niektórym? Czy człowiek, którego przekonania pozwalają na mordowanie przedstawicieli pewnej rasy i całkowitą jej eksterminację może zostać skazany, czy też również te przekonania chronione są przez prawo wolności „od przymusu”? Czy przekonania te są jedynie groźnymi fantazjami szaleńca, czy też może powinny zostać w jakiś sposób uszanowane? Sam tekst stwierdza jasno, że Kościół pragnie tej wolności nie tylko dla siebie, ale dla wszystkich ludzi , gdyż jest to wedle soboru prawo „wypływające z samej godności osoby ludzkiej”. Wydawać by się więc mogło, że wolność od przymusu przysługuje wszystkim przekonaniom, bez względu na to, jak oderwane są od rzeczywistości.
Sama deklaracja nie podaje jasnego kryterium, komu przysługiwać miałoby owo prawo do wolności religijnej, mówi nawet, ze obejmuje ono wszystkich ludzi. Posuwa się nawet do stwierdzenia, że „prawo do owej wolności przysługuje trwale również tym, którzy nie wypełniają obowiązku szukania prawdy i trwania przy niej”. Oznacza to, że owa wolność od przymusu przysługuje również tym, którzy nie chcą poszukiwać prawdy. Ponieważ tekst nie podaje żadnych kryteriów, w co można wierzyć, by cieszyć się tą wolnością (a w rzeczywistości stwierdza, że przysługuje ona wszystkim przekonaniom), podkreślając, że nawet ludzie złej woli wolni są od przymusu, musimy wyciągnąć z tego wniosek, że nawet socjopaci i podżegacze do ludobójstwa powinni mieć zagwarantowaną wolność nieskrępowanego głoszenia swych przekonań, wedle słów dokumentu „prywatnie i publicznie, indywidualnie lub w łączności z innymi”.
Dokument dodaje wprawdzie „byle w godziwym zakresie”, zakres ten nie jest jednak nigdzie zdefiniowany ani wyjaśniony. Nie wspomina się również kto określa ten zakres i kto może egzekwować  jego przekroczenie. W kontekście „wolności od przymusu” trudno jest nawet wyobrazić sobie ten zakres, ponieważ nienaruszalność z samej definicji  implikuje wolność od wszelkich ograniczeń.
Widzimy więc, że nauczanie soboru jest czymś całkowicie innym, od tego, co nazywamy tolerancją. Tolerancja związana jest raczej z cnotą politycznej roztropności w obliczu trudnego do wykorzenienia zła. Istnieje na przykład wiele przestępstw, których wykorzenienie jest niezwykle trudne, są one złem, jednak ze względu na dobro wspólne mogą być one tolerowane lub nawet ignorowane. Oto mały przykład. Niekiedy ludzie korzystają z autobusu czy tramwaju nie płacąc za przejazd. Jest za to przewidziana kara, ponieważ nie jest rzeczą sprawiedliwą korzystanie z usługi bez zapłaty. Jednak by wyegzekwować absolutne przestrzeganie tego prawa państwo musiałoby umieścić kontrolerów w każdym pojeździe, co pociągałoby za sobą koszty większe, niż  kwoty pochodzące z kar. Dlatego każdy rozsądny urzędnik przeprowadzi analizę kosztów i obliczy  optymalną liczbę kontrolerów stosowną do spodziewanych wpływów z grzywien. Prawo w pewnym sensie toleruje utratę dochodów, jednak jedynie ze względu na minimalny zysk w przypadku ścisłego egzekwowania prawa.
Podobnie lekarz, może tolerować obecność u swego pacjenta nowotworu, ze względu na jego ogólny stan zdrowia. Oczywiście nowotwór jest czymś złym, jednak jego usuniecie mogłoby być trudne a nawet zagrażać życiu pacjenta, jeśli guz znajdowałby się w niebezpiecznym miejscu, takim jak mózg. W ten sposób często tolerujemy wszelkie rodzaje nieprzyjemnych rzeczy, jako zbyt trudne do usunięcia, albo ze względu na fakt, że ich usunięcie mogłoby spowodowywać jeszcze większe niedogodności.
Tak więc, gdy mówimy o tolerancji religijnej, nie mówimy o prawie osoby ludzkiej, ale o akcie roztropności ze strony kompetentnej władzy. Z pewnością bycie protestantem jest czymś złym – rzeczą smutną i tragiczną jest nie posiadać wiary katolickiej. Dlatego ze względu na istotę tego czynu musimy czuć odrazę do w braku wiary u innych. Jednak nawrócenia duszy nie możemy osiągnąć z dnia na dzień, jest to niekiedy bardzo trudne  – a zawsze jest owocem łaski. Dlatego w państwie musimy często tolerować osoby innych wyznań, ponieważ usuwanie ich siłą mogłoby mieć o wiele gorsze konsekwencje niż szkoda, jaką już wyrządzili sobie czy też innym. Podobnie możemy siłą wymusić czyjeś „nawrócenie”, zmuszając go do przyjęcia chrztu, człowiek ten odniósłby z tego jednak więcej szkody, niż pożytku. Nie jest to kwestia prawa tej osoby do odrzucenia wiary – nie ma czegoś takiego jak prawdo do błędu – ale raczej kwestia roztropności. To kapłan kierując się roztropnością musi zdecydować, czy dana osoba jest gotowa na przyjęcie chrztu, podobnie władza świecka musi rozstrzygnąć, jak zapewnić funkcjonowanie społeczeństwa nawet wobec oczywistego zła. Tolerancja wynika raczej ze zdrowego rozsądku, czy też mówiąc ściślej, cnoty roztropności.
Tak więc deklaracja o wolności religijnej nie ma nic wspólnego z tolerancją religijną. Według tekstu soborowego wolność religijna jest „prawem” wrodzonym dla osoby ludzkiej, prawem wynikającym z jej godności. Wolność religijna nie jest nawet kwestią roztropności, ponieważ nie ma obiektywnego kryterium pozwalającego ocenić dane przekonania – obejmuje ona bez wyjątku wszystkie możliwe wierzenia. Wolność religijna nie wymaga również cnoty,  nawet właściwego korzystania z rozumu – gdyż cieszyć się nią mają nawet ci, którzy – wedle słów Dignitatis humanae – „nie wypełniają obowiązku szukania prawdy i trwania przy niej”. W ten sposób prawo to przyznaje się wszystkim bez żadnych ograniczeń, ponieważ jest ono czymś wrodzonym dla osoby ludzkiej, a nie czymś, co można by regulować czy ograniczać.  Nie ma również żadnego kryterium mówiącego, na czym miałoby polegać praktykowanie danego wierzenia. Mówiąc ściśle, według tekstu soborowego, szaleniec z Austrii mógłby wierzyć w ratunek dla rodzaju ludzkiego poprzez stworzenie rasy panów i byłby wolny od wszelkiego przymusu sprzecznego z jego sumieniem. Oznacza to, że powinno się mu pozwolić na oczyszczenie świata z pośledniejszych ras – a jego szczera wiara daje mu prawo do praktykowania tych przekonań nie tylko prywatnie, ale i publicznie. Jest to totalny absurd – tacy ludzie muszą być nie tylko zamykani w więzieniach wbrew ich sumieniu, ale nawet usuwani ze społeczeństwa.
Niemożliwe jest funkcjonowanie społeczeństwa, które przyjęłoby tę fałszywą zasadę wolności religijnej. Gdyby realizować ją zgodnie z wytycznymi soboru, doprowadziłoby to do zniszczenia całego społeczeństwa, a nie tylko Kościoła. Gdybyśmy uznali za fundamentalne prawo człowieka prawo do wiary w jakiekolwiek dziwaczne i przewrotne idee, jakie mogłyby zrodzić się w naszych głowach, przyznając, że możemy realizować je bez żadnego przymusu, społeczeństwo nie mogłoby funkcjonować. Sama istota prawa i cywilizacji zakłada istnienie pojęcia sankcji – innymi słowy: jedne zachowania i idee są dozwolone, inne zaś nie. Mamy na przykład prawa przeciwko morderstwu i kary za ich popełnianie, ponieważ wierzymy, że morderstwo jest złem, na które nie można zezwalać. Nie ma tu znaczenia, czy morderca uważa, iż jego sumienie jest czyste, nawet wówczas zmusza się go postępowania wbrew jego sumieniu.  Celem sankcji i kar jest właśnie wywarcie nacisku na tych, którzy mają złą wolę lub wypaczone sumienie. Przyjęcie zasady, wedle której wolność przysługuje nawet tym, którzy wedle Dignitatis humanae „nie wypełniają obowiązku szukania prawdy i trwania przy niej”  doprowadziłoby do zniszczenia samej istoty społeczeństwa. Nawet społeczeństwa i kultury pogańskie nie pozwalają ludziom o złej woli na propagowanie ich idei, a tym bardziej na praktykowanie ich publicznie. Akceptacja wolności religijnej w sposób, w jaki czyni to Vaticanum II, stanowiłoby wyrok śmierci na wszystko, co nazywamy cywilizacją i kulturą – a to z tego prostego powodu, że w takim przypadku żadne społeczeństwo nie będzie miało władzy przymuszać sumienia nikogo, nawet najbardziej zdegenerowanych jego członków.
Co jeszcze gorsze, Dignitatis humanae stwierdza, iż zasadę tę „odnaleźć można w Piśmie świętym i w postępowaniu Apostołów” – co jest całkowicie błędne. Faryzeusze uważali zgodnie ze swym sumieniem, że mogą dokonywać w świątyni wymiany pieniędzy, dopuszczając się przy tym kradzieży. Jednak Zbawiciel nie powiedział im po prostu, że nie powinni tego robić, ale nawet wygnał ich ze świątyni – jak mówi Pismo – wygnał ich biczem ze sznurków i powywracał ich stoły. Chrystus Pan z pewnością przymusza nasze sumienia psychologicznie, jeśli nie fizycznie – grożąc ogniem piekielnym, która to groźba powtarza się w Ewangeliach ponad siedemdziesiąt razy. Pan Jezus wspomina nawet, że „jeśli Kościoła nie usłucha, niech wam będzie jak poganin i celnik”. Apostołowie wykonywali tę samą władzę, na przykład św. Paweł, który ekskomunikował kazirodcę w Koryncie. Twierdzenie, że zasadę wolności religijnej odnaleźć można w Piśmie Świętym, jest po prostu fałszywe. Pismo Święte nazywa ludzi, którzy nie zostali ochrzczeni „synami gniewu”. Zbawiciela potrzebujemy właśnie dlatego, że człowiek pozostawiony sam sobie znajduje się w niebezpieczeństwie kary, a nie dlatego, że posiada on jakąś wrodzoną godność. Rodzaj ludzki potrzebuje, by Zbawiciel nauczał go prawdy właśnie dlatego, że sumienia nasze zostały wypaczone przez grzech.
Kolejna część deklaracji Dignitatis humanae dotyczy stosunku państwa do religii – i stanowi w istocie rozwinięcie zasady, o której pisze w części pierwszej. Jeśli bowiem nikt nie może być przymuszany wbrew sumieniu w kwestiach religijnych, wówczas państwo musi pozostawać neutralne we wszystkim, co dotyczy religii. Twierdzi się, że państwo nie posiada kompetencji wyrokowania w kwestiach religijnych i dlatego musi pozostać areligijne. W oparciu o słowa Zbawiciela: „oddajcie Cezarowi, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”, wnioskuje się, że musi istnieć rozdział pomiędzy Cezarem a Bogiem, pomiędzy Kościołem a państwem.
Jeśli jednak dobrze się nad tym zastanowimy, sam Cezar jest stworzeniem Bożym. Również on musi zbawić swą duszę jak każdy inny. Co więcej, ponieważ jest on odpowiedzialny za wspólnotę ludzką, czyli państwo, musi on również prowadzić tych ludzi do ich ostatecznego celu, jakim jest wieczne szczęście. Nawet dobro wspólne wymaga istnienia pewnych zasad, które mają zastosowanie do całej społeczności. Na przykład zupełnie fundamentalne prawa dotyczące ochrony życia i własności wynikają z pewnych bardzo podstawowych zasad, które społeczeństwo musi akceptować. Te wspólne zasady moralności, tworzącej fundament dla dalszych praw, są wyrazem przekonań religijnych. Choć Cezar może nie chcieć być sędzią w kwestiach religijnych, w praktyce jednak czyni to każdego dnia, skazując na konkretne kary przestępców. Pojęcia sankcji, prawa i sprawiedliwości, są zasadniczo pojęciami religijnymi, odnoszą się bowiem do tego, co uznawane jest za dobre i złe. Jeśli skazujemy mordercę czynimy to dlatego, iż wierzymy w zakaz „nie będziesz zabijał”. Jeśli aresztujemy złodzieja, czynimy to dlatego, że wierzymy we własność prywatną, w przykazanie „nie będziesz pożądał mienia bliźniego twego”. Te fundamentalne zasady są w istocie religijnym aspektem państwa. To właśnie te zasady tworzą fundament każdej kultury i cywilizacji – o „kulturze muzułmańskiej” mówić możemy właśnie dlatego, że ich zasady różnią się zasadniczo od zasad chrześcijańskich.
Dlatego nawet jeśli państwo nie jest państwem otwarcie wyznaniowym, posiada jednak swoją religię. Może ono nie głosić swych zasad jawnie, a nawet udawać pewną „obojętność”, w istocie jednak obojętnym nie jest. Istnieją pewne zachowania, które państwo promuje i wspiera ze środków publicznych, oraz takie, których zakazuje oraz karze. Samo słowo „religia” oznacza wiązanie [re-ligare] poddanych zasadą moralną, albo odczytywanie na nowo [re-legere] zwyczajów ludu. Przyjęte przez państwo prawa i zwyczaje tworzą w istocie religię państwową. Dlatego kłamstwem jest twierdzenie, że państwo może obyć się bez religii. Jakąś na pewno wyznaje, nawet jeśli nie jest ona zbyt spójna a nawet wewnętrznie sprzeczna, jej wyznawanie jest jednak konieczne dla samej istoty rządów. Prawa i zwyczaje, jakie państwo to sankcjonuje i promuje, są z definicji wyrazem jego wierzeń.
Jeśli przyjrzymy się historii rodzaju ludzkiego, nie sposób w niej spotkać zjawiska takiego jak państwo bez religii. Każde plemię i lud, od początków świata po dzień dzisiejszy, wyraża swe wspólne wierzenia w prawach, jakimi się rządzi. Zmiana religii często doprowadza do zmiany konstytucji, jak to widzimy w przypadku reformacji protestanckiej, nigdy jednak w historii ludzkości nie spotykamy czegoś takiego jak państwo obojętne religijnie – ponieważ obojętność taka jest całkowitą antytezą samej cywilizacji i kultury. To właśnie religia ludu kształtuje jego kulturę, stąd twierdzenie, że państwo nie powinno wyznawać żadnej religii, równoznaczne jest z twierdzeniem, że jego obywatele nie powinni mieć kultury ani wierzeń. Dlatego przyjęcie owej zasady Dignitatis humanae oznaczałoby nie tylko śmierć kultury zachodniej, ale wszelkiej kultury.
Ponieważ samo istnienie państwa bezwyznaniowego jest absurdem, oznacza to, że gdy dokumenty Vaticanum II stwierdzają, iż państwo powinno być obojętne w kwestiach religijnych, ma w istocie na myśli, że państwo nie powinno być katolickie. Innymi słowy, państwo nie powinno wyznawać otwarcie chrześcijaństwa, Dekalog nie może stanowić fundamentu jego polityki, a na naukę głoszoną przez Zbawiciela nie ma miejsca w życiu publicznym. „Obojętność” państwa nie jest w zasadzie możliwa, dlatego w praktyce zasada ta oznacza przyjęcie religii opartej na wolności i godności człowieka. Tego właśnie świadkami byliśmy po soborze – wyznaniowe państwa, jakimi były Wochy i Hiszpania, zostały na siłę zlaicyzowane, nie przez swe rządy, ale w wyniku nacisków legatów papieskich.
Chciałbym zakończyć tę pierwszą cześć konferencji przytoczeniem nauczania papieskiego sprzed II Soboru Watykańskiego, słów Piusa IX pochodzących z jego encykliki Quanta cura. Oto twierdzenia potępione przez papieża jako błędne:
Wolność sumienia i kultu jest właściwym prawem każdego człowieka”.
„Najlepszy stan społeczeństwa jest taki, w którym władzy nie przyznaje się obowiązku powstrzymywania ustawowymi karami przeciwników religii katolickiej, jeżeli nie wymaga tego pokój publiczny”.
Pod koniec encykliki, Pius IX potępia również następujące twierdzenie:
„(…) wolność sumienia i wyznania jest prywatnym prawem każdego człowieka, które należy ogłosić prawem obowiązującym w każdym dobrze urządzonym społeczeństwie”.
To właśnie te trzy zasady głosi deklaracja Dignitatis humanae. Potępienie oznacza, że danego twierdzenia nie da się interpretować z sensie katolickim, moglibyśmy też dodać, że zasady te sprzeczne są zarówno ze zdrowym rozsądkiem, jak i świadectwem historycznym ludzkości. Wcielane w życie, stanowią śmiertelne zagrożenie dla porządku publicznego, wszelkiej kultury i cywilizacji.
Drugim dokumentem Vaticanum II, stanowiącym trzon nauczania soborowego, jest konstytucja Gaudium et spes. Posiada ona podtytuł „O Kościele w świecie współczesnym”, co sugeruje, że jego autorzy zamierzali przedstawić rolę Kościoła w nowych dla niego okolicznościach. Niestety, usiłując zarysować nowe formy działalności duszpasterskiej, nauczają przy tej okazji kilka fundamentalnych błędów natury doktrynalnej.
Mamy już mało czasu, chciałbym jednak przedstawić kilka z nich. Na przykład w paragrafie 12 czytamy, że „wszystkie rzeczy, które są na ziemi, należy skierować ku człowiekowi, stanowiącemu ich ośrodek i szczyt”. Nie jest to prawda, ponieważ jak wiemy z naszego katechizmu, wszystkie rzeczy skierowane są ku Bogu, to On jest celem wszystkich rzeczy. Wszystko inne na tym świecie musi służyć nam jako środek do osiągnięcia zbawienia. Stworzenie nie jest skierowane ku człowiekowi, powiedzieć należy raczej, że człowiek musi posługiwać się nimi wszystkimi, aby osiągnąć zbawienie.
W paragrafie 22 znajdujemy fundamentalny błąd dotyczący natury Wcielenia: „Syn Boży, przez wcielenie swoje zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem”. Dokument nie wyjaśnia jednak, na czym miałby polegać ten „jakiś sposób”. Dogmatycznie pewne jest jednak, że Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej przyjęła konkretną ludzką naturę, to jest konkretne i jedyne ciało oraz jedyną duszę. Słowo „wcielenie” odnosi się do przybrania konkretnego ciała w jedności Osoby Boskiej. Fałszywe jest więc twierdzenie, że Wcielenie w jakiś sposób jednoczy z Synem Bożym wszystkich ludzi. Być może można by powiedzieć, że poprzez Wcielenie Chrystus Pan daje wszystkim ludziom pewną jedność celu i jedność środków do osiągnięcia zbawienia, niczego takiego jednak w Gaudium et spes nie znajdujemy. Przeciwnie, tekst wydaje się sugerować, jakoby samo wcielenie wywarło wpływ na cały rodzaj ludzki, w wyniku czego Syn Boży zjednoczył się z wszystkimi, nawet nie ochrzczonymi.
Co gorsze, ten sam paragraf sugeruje pewne ubóstwienie całego rodzaju ludzkiego, niezależnie od łaski, jako skutek samego Wcielenia: „natura ludzka (…) została wyniesiona (…) do niezrównanej godności”. Jest to w istocie atrybut Boga, gdyż tylko Boska natura nie ma niczego, z czym mogłaby się równać. Takie sformułowania, które są równie niestosowne co popychające go panteistycznego pojmowania Wcielenia, są całkowicie niekatolickie. Autorzy tego deifikującego człowieka dokumentu  wydają się mieć istną obsesję na punkcie ludzkiej godności.
Deifikację natury ludzkiej potwierdził nawet sam Paweł VI w mowie wygłoszonej po zakończeniu ostatniej sesji soboru 7 grudnia 1965 roku:
„Religia Boga, który stał się człowiekiem, spotkała się z religią człowieka, który czyni siebie Bogiem. Co wyniknęło z tego spotkania, z tej konfrontacji? Czy wyniknął wstrząs? Czy wyniknęła walka? Czy wyniknęła anatema? Mogło się tak zdarzyć, ale jednak nie miało to miejsca. (…) Sobór został w pełni przesiąknięty bezgranicznym współczuciem dla świata. Odkrycie potrzeb ludzkich, a są one tym większe, im większy staje się człowiek, przykuło uwagę Soboru i Kościoła. Odkrycie potrzeb ludzkich, pochylenie się nad ranami człowieka – jak Samarytanin – oto jest duchowość współczesnego Kościoła. Wy, współcześni humaniści, którzy odrzucacie transcendencję rzeczy Boskich, uznajcie przynajmniej tę zasługę i doceńcie nasz nowy humanizm, gdyż my bardziej niż ktokolwiek inny wyznajemy kult człowieka”.
Wyznanie to brzmi strasznie, gdyż celem człowieka jest oddawanie czci Bogu za pośrednictwem Kościoła, a nie na odwrót. Podczas soboru nie doszło zasadniczo do wstrząsu czy konfrontacji, ponieważ samym jego programem była religia wyznająca kult człowieka, który czyni siebie Bogiem. Gaudium et spes stwierdza jasno, że wszystko powinno być czynione dla dobra człowieka (a nie ku czci Boga), a sobór – wedle słów papieża – „bardziej niż ktokolwiek inny wyznaje kult człowieka”. Podczas lektury tego dokumentu uderza nas fakt, że nie zawiera on żadnej wzmianki o porządku nadprzyrodzonym, samo słowo „nadprzyrodzony” nie pojawia się w nim ani razu.
Liczni autorzy propagujący dokumenty soborowe często uciekają się do wymówki, że nauczanie Vaticanum II wymierzone było w reżimy totalitarne, które zagrażały godności rodzaju ludzkiego. Jeśli jednak przyjrzymy się historii trzech ostatnich stuleci, od wybuchu rewolucji francuskiej po dziś dzień, dostrzeżemy, że wojny prowadzone w imię ludzkiej godności pochłonęły więcej istnień ludzkich niż wszystkie inne wojny razem wzięte. Oczywiście  jest obecnie znacznie więcej ludzi – na ziemi żyje obecnie ponad 10% wszystkich dusz, jakie kiedykolwiek na niej mieszkały. Jednym z fundamentalnych praw zawartych w sowieckiej konstytucji było prawo do wolności religijnej. Rzeczywistość jest brutalnym nauczycielem, a budowanie utopii na fałszywych zasadach zawsze prowadzi do tragicznych konsekwencji. Nawet obecnie prowadzi się na świecie więcej wojen w tak zwanej obronie demokracji, niż z jakiejkolwiek innej przyczyny.
Ta głoszona przez Vaticanum II zasada „braterstwa” ignoruje fundamentalny fakt, że społeczeństwo ludzkie opiera się na hierarchii wyrażającej się w tym, iż pewni ludzie posiadają władzę i godności, których inni nie posiadają. Znamieniem cywilizacji, uporządkowanego społeczeństwa, jest istnienie w jego obrębie podziału kompetencji, a ów podział kompetencji z konieczności prowadzi do różnic w godności i zakresie władzy. Twierdzenie, że wszyscy ludzie są równi jest po prostu kłamstwem, ponieważ każdy z nas posiada różne cechy i zdolności, w różnym też stopniu wykorzystujemy je w praktyce.
Jedynym sposobem, dzięki któremu istoty ludzkie mogłyby stać się sobie równe, jest obdarzenie ich inną cechą, przewyższającą wszystkie godności, jakie ludzie mogą nadawać sobie nawzajem. Tego właśnie dokonuje w nas łaska uświęcająca – daje nam nadprzyrodzony przymiot, który umożliwia nam osiągnięcie nadprzyrodzonego przeznaczenia. Ponieważ ta nadprzyrodzona łaska nie pochodzi od nas, ale od Boga za pośrednictwem Jego Kościoła, nadaje ona wszystkim ludziom pewną równość w odniesieniu do tego celu. Dlatego właśnie mówimy, że wszyscy jesteśmy braćmi w Chrystusie, ponieważ mamy tego samego Niebieskiego Ojca. Jednak owa nadprzyrodzona łaska nie niszczy naturalnej różnicy między ludźmi.
Konstytucja Gaudium et spes, która ignoruje całkowicie porządek nadprzyrodzony, usiłuje równocześnie narzucić tę nadprzyrodzoną równość porządkowi natury. Jest to nie tylko niemożliwe, ale i zgubne i szkodliwe dla społeczeństwa. Usiłowanie pogodzenia zasady braterstwa z łaską nadprzyrodzoną prowadzi do zniszczenia zarówno natury jak i samej łaski.
Ekumenizm
Ostatni dokument, o którym chciałbym mówić, jako o jednym z filarów doktryny II Soboru Watykańskiego, nosi tytuł Unitatis redintegratio, a jego przedmiotem jest ekumenizm. Omówienie jego samego wymagałoby osobnej konferencji, nasz czas jest jednak ograniczony, chciałbym więc jedynie wskazać, w jaki sposób praktyczne wdrażanie zasad promowanych przez ten dokument zagraża istnieniu zachodniej kultury, a w zasadzie wszelkiej kultury.
Jedną z fundamentalnych zasad nowego ekumenizmu znajdujemy już w konstytucji Lumen gentium, gdzie czytamy, iż „Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim”. Do tej pory definiowane to było w sposób jednoznaczny, jak to mogą Państwo znaleźć w jakimkolwiek katechizmie wydanym przez Vaticanum II, że Kościołem Chrystusowym jest Kościół katolicki. Innymi słowy, to Kościół katolicki posiada wszystkie znamiona prawdziwego Kościoła Chrystusowego, będąc jedyną i doskonałą społecznością zbudowaną przez Zbawiciela na fundamencie Apostołów – dla zbawienia dusz. Jednak nowa definicja stwierdza, że Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim, czyli że Kościół Chrystusowy jest w jakiś sposób obszerniejszy niż Kościół katolicki, że istnieją części Kościoła Chrystusowego, które znajdują się poza Kościołem katolickim.
Definicja ta krytykowana była nawet podczas obrad soborowych, a obrońcy jej twierdzili, że w ten sposób sobór chciał wyrazić w ten sposób myśl, iż pewne „środki uświęcenia znajdują się poza strukturą Kościoła”. Na przykład protestanci znajdują się poza Kościołem katolickim, posiadają jednak chrzest oraz Pismo św. – które właśnie według II Soboru Watykańskiego są środkami uświęcenia.
Nie jest to jednak prawda. Protestanci mogą praktykować jakąś formę chrztu, sakrament ten nie jest jednak ich własnością – należy on do Kościoła, któremu został skradziony. Zbawiciel powierzył go bowiem Apostołom oraz ich następcom, a nie tym, którzy sprzeciwiają się Jego woli. Protestanci nie posiadają Biblii – w rzeczywistości ukradli oni święte księgi Kościołowi,  a nawet odrzucili osiem z nich. Nie można twierdzić, że „oderwane wspólnoty” są środkami zbawienia, podobnie jak nie można powiedzieć, że złodziej posiada wasz paszport. Nie należy on do niego, nawet jeśli zdarzy mu się nim posłużyć.
Po drugie, nawet jeśli sakrament będzie udzielony w sposób ważny i skuteczny – na przykład sakrament chrztu – nie oznacza to jeszcze, że środki te są prawdziwie uświęcające. Sam fakt, że wspólnoty te pozostają odłączone od Kościoła powstrzymuje działanie łaski, albo przez fakt, że ludzie ci są nieświadomi prawdziwego nauczania Chrystusa Pana, albo też postępują wprost przeciwnie do Jego przykazań. Nawet jeśli otrzymują oni ważny chrzest, cały ich intelekt pozostaje poza Kościołem i prawdziwą wiarą. Dlatego nawet jeśli zdarzy się, że protestant otrzyma ważnie łaskę chrztu, otrzymuje ją nie dlatego, że jest protestantem, ale pomimo faktu, że nim jest. Protestantyzm sam z siebie nie udzielił tej łaski, powstrzymuje jedynie jej działanie, może ją nawet uczynić nieskuteczną, jeśli ochrzczona osoba zacznie żyć wedle zasad protestantyzmu.
Oczywiście Bóg zawsze może doprowadzić duszę do prawdy i często jest tak, że pozostałość zdrowych zasad doprowadza człowieka do pełnego zdrowia duchowego. Jednak sam fakt, że posiada on jakieś pierwiastki życia katolickiego nie oznacza jeszcze, że jest członkiem Kościoła Chrystusowego – przeciwnie, jego kondycja definiowana jest właśnie przez to, czego mu brakuje. Kościół katolicki jest z definicji wspólnotą widzialną, a nie jakąś nieokreśloną grupą ludzi, którzy w jakiś sposób głoszą Chrystusa. Sam Zbawiciel powiedział jasno, że do Królestwa Niebieskiego wejdą nie ci, którzy mówią „Panie, Panie”, ale ci, którzy pełnią wolę Jego Ojca.
Twierdzenie, że każda religia, niezależnie od swego stosunku do widzialnego ciała Kościoła, posiada „pierwiastki uświęcenia i prawdy” jest w istocie destrukcyjna dla religii w ogóle. Gdyby prawdą było, że zbawienie osiągnąć można przez praktykowanie każdej religii, nie byłoby w istocie żadnego powodu, by być katolikiem. Idąc dalej za tą logiką można by zapytać, po co w ogóle praktykować jakąkolwiek religię? Jeśli nie ma różnicy, czy wierzę w Rzeczywistą Obecność Chrystusa w sakramentach jak to czynią katolicy, czy też odrzucam tę wiarę jak protestanci, wówczas logicznie rzecz biorąc nie ma żadnego znaczenia, czy wierzę w cokolwiek. Jeśli wszystkie idee religijne są w istocie tym samym i wszystkie prowadzą do uświęcenia, wówczas najlogiczniejsze i najbezpieczniejsze wydaje się  ignorowanie religii, albo przynajmniej ignorowanie wszystkiego, co jest w niej kontrowersyjnego i spornego.
I tak właśnie wygląda współczesny ekumenizm: redukuje on zasady religijne do minimum, do tego, czego nikt nie kwestionuje, do tego, co nie budzi  żadnych kontrowersji i może być zaakceptowane przez ludzi wszelkich wyznań.
Jednak zasada ta jest zgubna i destrukcyjna dla wszelkiej kultury, zwłaszcza kultury intelektualnej. Jeśli idee religijne nie mają konsekwencji, wówczas ktoś może wyciągnąć wniosek, że żadne idee ich nie posiadają. Jeśli dla mojego szczęścia i wiecznego zbawienia nie ma żadnego znaczenia, czy jestem katolikiem czy protestantem, wówczas logicznie rzecz biorąc dla mojego przeznaczenia nie ma również znaczenia, czy wierzę w prawo grawitacji. Posługiwanie się prawami natury i technologią, dzięki którym potrafimy osiągnąć rzeczy niegdyś dla nas niedostępne, opiera się na fundamentalnej zasadzie, że pewne idee odpowiadają rzeczywistości i możliwe są do realizacji, inne natomiast nie. Cała kultura, zwłaszcza kultura zachodnia, opiera się na zasadzie, że idee mają konsekwencje, że pewne idee prowadzą do pozytywnych konsekwencji, inne zaś należy odrzucić. Jeśli zignorujemy tę zasadę, rodzaju ludzki pozbawiony zostanie jakiejkolwiek motywacji do postępu. A to właśnie owo dążenie do postępu, do poszukiwania spełnienia i realizacji celu jest siłą napędową kultury.
Widzimy więc, że naturalną konsekwencją zasady, wedle której wszystkie religie prowadzą do zbawienia, jest śmierć wszelkiej kultury, ponieważ pozbawia ona ludzkość wszelkiej motywacji do jej tworzenia.
Chrystus Pan mówi w Ewangelii, że Apostołowie, czyli Kościół katolicki „jest solą ziemi”. Jest on solą  ziemi przez to, że sól nadaje smak wszystkim owocom ziemi, czyli dziełom i uczynkom ludzkim. To ta sól stworzyła z wydobywanych z kamieniołomów skał wspaniałe katedry, pomniki wiary i kultury, które podziwiać możemy po dziś dzień. To ta sól stworzyła muzykę i literaturę minionych wieków, to ta sól stworzyła katolickie narody, można nawet powiedzieć, że ludy pogańskie nigdy nie stałyby się cywilizowane bez interwencji Kościoła.
Jednak Zbawiciel mówi nam również w Ewangelii: jeśli sól smak utraci, czymże ją posolić? (Mt 5, 13). A potem dodaje: Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Tego właśnie jesteśmy świadkami obecnie, drodzy przyjaciele. Nawet w czasach wielkich prześladowań, takich jakich byliście świadkami jeszcze nie tak dawno w waszym kraju, Kościół był znienawidzony, lecz szanowany. Dziś Kościół jest ośmieszany, mieszany z błotem, deptany pod stopami – i rzeczywiście utracił on swój smak. Usiłuje przyjąć zasady, które są mu całkowicie obce. Utracił swój smak, ponieważ uważa, że sól jest zbyt pikantna dla naszych czasów. Przyjął nowy smak, zgodny – wedle słów soboru – z aspiracjami współczesnego świata. Jednak świat współczesny jest od dawna chory. Jego aspiracje nie doprowadziły do jego uzdrowienia, ale do niezliczonych wojen prowadzonych w imię utopii opartej na zasadzie ludzkiej godności.
Owe zasady wolności, równości i braterstwa są wrogami nie tylko Kościoła, ale całego rodzaju ludzkiego, a Kościół i świat cierpieć będą tak długo, aż nie zrzucą z siebie jarzma tych idei, niszczących wszystkich, którzy im ulegną.
Ks. Jan Jenkins FSSPX
Liczenie na zbawienie w posoborowym "Kościele" kłamców jest szaleństwem.
Niebo albo piekło do wyboru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.